Etiopia: Odkrywamy nowe lądy cz. 2
Śmiech, czasami do rozpuku, a czasami przez łzy
My też nie raz zostałyśmy zaskoczone. Bo jak tu się nie roześmiać kiedy po 3 minutach klejenia przychodzi 14-letni chłopiec mówiąc „sister…no glue, glue finished” (tłum. „siostro…nie ma kleju, klej się skończył”; przyp. każda biała dziewczyna w Etiopii uważana jest za „sister”, czyli siostrę zakonną)? Jego mina kiedy pokazałam mu, że wystarczy przekręcić spód, a wysunie się nowa warstwa jednoznacznie wskazywała na to, że nigdy w życiu nie miał w ręku kleju w sztyfcie!!! Również woreczki strunowe, w które pakowane były gumeczki najpierw były rozrywane białymi zębami, ale po dokładnym pokazie jak woreczek otworzyć i zamknąć zaczęły znikać ze stołu (zapewne stanowiąc zdobyczną pamiątkę). Kto by się spodziewał, że w świecie zalewanym przez plastik woreczek strunowy będzie stanowił sensację? Kolejne zdziwienie przyszło, kiedy po skończeniu malowania obrazka na buzi dziecka i pokazaniu mu lustra wyraz twarzy niektórych dzieci nie ulegał w ogóle zmianie. Zupełnie nic, a nic! Ani się nie cieszyły, ani nie próbowały dotknąć malunku…dziwne? Ach, no tak! Dla niektórych to był pierwszy kontakt z lustrem i nie do końca wiedziały dlaczego nagle zamiast ściany mają przed sobą jakieś dziecko, w dodatku z bananem na czole. Na szczęście koledzy szybko przyszli z pomocą szarpiąc dziecko za koszulkę i pokazując palcami raz na naszego modela, a raz na jego odbicie. Odkrycie sezonu 2017!
Zdarzają się też momenty kiedy czuję się zawstydzona swoim brakiem znajomości tutejszych realiów. Kiedyś ustawiając dzieci w kolejkę przed wejściem do klasy zobaczyłam grupkę maluchów uciekających za budynek i zaczęłam na nie gwizdać (gwizdek to jedyny „uspokajacz chaosu”). Zrobiło mi się strasznie głupio, kiedy wychodząc zza rogu zobaczyłam jak dzieci w pośpiechu przede mną wskakują w kałużę żeby szybko opłukać nogi z błota. Jeden ze starszych chłopców wytłumaczył mi, że mycie nóg to wyraz szacunku dla tego, który zaprasza nas do środka. Przecież ja mam swoje wodoodporne trapery, ale dzieci w Dongorze muszą boso wiele minut iść w błocie po kolana żeby dotrzeć do kamienistej drogi prowadzącej do ośrodka. Nie wiedziałam gdzie wzrok podziać.
W jedną z sobót pojechałyśmy z Alą do wolontariuszek SWM z Poznania Uli i Elizie, które pracują w mieście Awasa. Tego dnia organizowały zajęcia dla dzieci w szpitalu sióstr od św. Siostry Teresy z Kalkuty. Siedząc w kółku pierwszą zabawą jaka przyszła mi do głowy było „o made lansi flore” polegające na przybijaniu sobie piątek z sąsiednim dzieckiem w rytm wyliczanki. Na słowo „trzy” dziecko, które nie zdążyło zabrać ręki na czas przed przybiciem piątki przez jego sąsiada odpada z gry, a gra toczy się aż zostanie dwóch zwycięzców. Dzieci bardzo szybko zrozumiały zasadę, ale ciągle gdzieś po drugiej stronie koła widziałam przepychanki i zamiany miejsc w kole. Siadając między „konfliktowymi dziećmi” okazało się, że jedno z nich cierpli na chorobę skóry i kolega boi się dotknąć jego strupów, natomiast drugie ma zabandażowaną rękę po tym jak drzwi samochodu obcięły mu kciuka. Tym samym zabawa, która w polskich świetlicach sprawdza się doskonale w warunkach etiopskiego szpitala stanowiła nie lada wyzwanie. Bardzo delikatnie przybijając piątki raz małej łapce całej w strupy, a drugi raz kikutowi w bandażu dobrnęliśmy do końca gry. Następne zabawy wybierałyśmy z większą dozą wyobraźni i troską o małych pacjentów.
Czasami zastanawiam się kogo bardziej zaskakuje nasza współpraca? Czy to my nasze dzieci ciągle nowymi aktywnościami, które nie wiadomo kiedy będą miały okazję znowu doświadczyć? Czy być może to na naszych twarzach ciągle maluje się wyraz zdziwienia, który nie ukrywam, czasami ciężko mi ukryć. Nie wątpliwie przez te dwa miesiące Dongora stała się dla nas wszystkich nowym lądem, który trzeba z zaciekawieniem odkryć, a wszystkie przeżycia dokładnie zapisać w pamięci. W tej ulotnej i w tej z megabajtami ;)
Hania