Etiopia: Odkrywamy nowe lądy cz. 1
Myśląc o afrykańskiej szkole bardzo często wyobrażamy sobie wielki baobab, w którego cieniu siedzi setka maluchów i przepisuje patykiem po piasku literki wyryte na korze drzewa. Utarło się przekonanie, że zeszyt i ołówek są największym skarbem afrykańskiego dziecka i przepustką do rozwoju na drodze edukacji. Tymczasem szkoły na Czarnym Lądzie ciągle się rozwijają. Dziesiątki organizacji przysyłają co roku setki wolontariuszy, którzy przywożą dzieciom niezbędne przybory szkolne oraz uczą jak z nich korzystać. Wiejskie szkoły ukryte wśród pól kukurydzy mają wymalowane na ścianach przepiękne tablice chemiczne oraz części ciała człowieka, które mogłyby zawstydzić wiele szaro-burych budynków polskich szkół.
Niestety mimo coraz lepszego wyposażenia szkół uatrakcyjnienie lekcji wciąż przychodzi afrykańskim nauczycielom z trudem. Powtarzanie w kółko zapisanych kredą na tablicy słówek jest najpopularniejszym stylem nauczania, a uczeń który nie umie wyrecytować alfabetu z pamięci będzie musiał odebrać po lekcji należne mu baty wymierzane cienką gałązką.
Jak sprawić by etiopskie dzieci chociaż w czasie wakacji polubiły przychodzenie do szkoły?
Tak się składa, że razem z Alicją zostałyśmy ekspertkami od przyciągania tłumów dzieci do naszego centrum pastoralnego w Dongorze, gdzie organizujemy wakacyjny obóz. Pierwszy powód, dla którego z planowanych 60 dzieci nagle zapisanych mamy 184 nie jest jakąś naszą specjalną zasługą. Po prostu biały człowiek w Dongorze, bardzo dobrze ukrytej przed betonową cywilizacją, jest atrakcją samą w sobie. Właściwie wystarczy, że staniemy na środku błotnistej łąki, a już mamy wokół siebie rzesze gapiów. Dodatkowo jeśli którejś z nas zdarzy się kichnąć chichotom nie będzie końca, jeśli weźmiemy dziecko na ręce przez tłum przebiegnie pomruk zachwytu, a kolejka chętnych do pogłaskania nas po ręce będzie sięgała horyzontu.
Natomiast drugi powód to „orange box”, z którego codziennie wyciągamy „nowe skarby”.
Tymi skarbami są:
- Kalejdoskopy – niektóre dzieci były tak przejęte kolorowymi szkiełkami, że zapominały o kręceniu końcówką, albo wręcz przeciwnie – zamaszyście kręciły całą tubą ciesząc się z dźwięku przesuwających się koralików
- Sprężynki – dobrze, że mamy parę sztuk bo zabawa potrafi wciągnąć dziecko na dłuuugie minuty
- Kolorowa chusta – gdy ją wyciągamy zapada cisza, gdy zaczynamy powoli rozwijać materiał słychać szepty, gdy pozwalamy dzieciom zebrać się wokół, tupot biegnących stóp powoduje drganie całej ziemi dookoła. Gdy dzieci zaczynają falować chustą zaczyna się krzyk, od którego głośniejszy może być już tylko pisk, gdy na chustę wrzucamy kolorowe piłeczki, a dzieci muszą pilnować, żeby żadna nie wypadła poza chustę, ani do otworu wyciętego w środku. Czasem nawet dwa gwizdki nie są w stanie osłabić euforii, więc cierpliwie czekamy nawet do pół godziny aż zmęczone machaniem łapki same opadną, a w raz z nimi i chusta i piłeczki (wymarzony czas dla animatora na wyciągnięcie się na trawie obok).
- Bańki mydlane – pora deszczowa w Etiopii jest idealna na tę zabawę, gdyż dzięki wysokiej wilgotność powietrza nasze magiczne bąbelki wznoszą się o wiele wyżej niż korony drzew i jeśli tylko nie napotkają małpiego ogona, który chętnie by bańkę złapał, to mogą lecieć jeszcze wyżej
- Bibułkowe owoce – nie ukrywając, po serii mini porażek, kiedy dzieci nie wiedziały, że przed użyciem nowej farbki należy wpłukać pędzel, albo że cyferki przypisane do kolorów mają znaczenie przy kolorowaniu obrazka wg instrukcji, zajęcia z wyklejaniem owoców kulkami z bibuły były niewątpliwie naszym pierwszym sukcesem (należy dodać, że tylko my z Alą zauważałyśmy nasze porażki czyszcząc farbki do późna w nocy albo robiąc galerię zdjęć zielonych słoni na tle szarej trawy, bo dzieci były zachwycone wszystkimi swoimi pracami!). Po małym instruktażu robienia kulki z bibuły i smarowania kartki klejem w sztyfcie wszystkie głowy pochyliły się nad wybranymi owocami, a łapki z zapałem skręcały miliony kolorowych kuleczek. Z językiem na wierzchu zaklejano kolejne powierzchnie kartki, by otrzymać kolorowy obrazek. Takiej ciszy w klasie nie doświadczyłyśmy nigdy wcześniej, a był to już drugi tydzień naszych zajęć! Precyzja z jaką były wykonywane niektóre prace napełniała podziwem. Nawet starsza młodzież, która miała nam pomagać po pewnym czasie zaczęła wyklejać własne arbuzy, cytryny i melony. Bibuła bez cienia wątpliwości stała się hitem zajęć plastycznych!
- Farbki do twarzy – pierwsze dziecko które usiadło na krzesełku widząc zbliżający się do jego policzka pędzelek mocno zacisnęło powieki, drugie ciągle zezowało oczami chcąc zobaczyć co się dzieje na jego twarzy, trzecie podnosiło i opuszczało brwi myśląc, że ułatwia nam tym samym rysowanie flagi na jego czole. Dopiero okrzyki radości kolegów pokazujących na nich buzie palcami uspokoiły „pierwszych pacjentów”, że dzieje się coś fajnego. Od następnych dzieci zaczęły już spływać specjalne zamówienia obrazków: motyle, kwiatki, banany, a nawet kura! Największą popularnością cieszyła się etiopska flaga. Jak to dobrze, że to tylko 3 kolorowe paski :)
- Bransoletki – mini gumeczki do włosów są bardzo popularne jako dodatek do warkoczyków zdobiących głowy 99% etiopskich dziewczynek. Pokazanie dziewczynkom z kościelnej scholi jak zrobić z nich bransoletkę uruchomiło prawdziwą manufakturę, aż zastanawiałam się czy aby 20 tys. gumek, które zabrałyśmy wystarczy ;) Podobno od czasu tamtych zajęć przybyło parę nowych członkiń chóru, zapewne liczących na powtórkę zajęć. Oczywiście, że ich nie zawiedziemy! Mamy jeszcze całe 14 tys. gumeczek zapasu ;)
Hania