Boliwia: Masz dom? Masz wszystko.
Jak się tutaj czujesz, podoba Ci się? Pytam Estebana, sześcioletniego chłopca, który od kilku miesięcy mieszka w naszym domu dziecka. Trafił do nas, bo matka alkoholiczka celowała w niego nożem. Byłam pewna, że odpowie twierdząco. W końcu niczego mu tutaj nie brakuje. W końcu uciekł z piekła.
Nie, nie podoba. NIE PODOBA MI SIĘ. Nie mogę w to uwierzyć i brnę dalej, mimo, że powoli do mnie dociera, że tylko się ośmieszam. Gdzie chciałbyś mieszkać? W moim domu.
Jak mogłam wątpić w to, że dla dziecka najgorszy dom jest zawsze lepszy, niż żaden? A najgorszy rodzic to wciąż jego rodzic, za którym tęskni każdego dnia?
W czasie tego roku zrozumiałam, że dom dziecka domem jest tylko z nazwy. Dla jego mieszkańców prawdziwym domem nigdy nie będzie. Ich prawdziwy dom zawsze jest gdzieś indziej, nawet jeśli wyobrażenie o nim jest już bardzo mgliste i zaciera się w ich pamięci.
I nie ważne, jak nowoczesna byłaby placówka, ilu wychowawców by na niej pracowało, ani nawet to, jak bardzo rodzinna (albo raczej rodzinno-podobna) atmosfera by w takim miejscu panowała. To wszystko nie ma znaczenia.
Które momenty pracy tutaj są dla mnie najtrudniejsze? Te, w których dzieci wspominają swoich rodziców, albo kiedy czekają na ich odwiedziny. Kiedy do spotkania dochodzi, a oni nie mogą dojść do siebie jeszcze długo po rozstaniu z mamą. Pytania nasuwają się same. Dlaczego ta wizyta tak krótko trwała? Dlaczego mama nie zabrała mnie ze sobą do domu, do mojego prawdziwego domu? Co jest ze mną nie tak? Odpowiedzi brak. Zostaje tylko pustka i złość.
Siostra, która prowadzi naszą placówkę, powtarza często, że jesteśmy rodziną. Przyglądam się wtedy twarzom dzieci, szczególnie tych starszych, nastolatków, którzy z każdym kolejnym rokiem pojmują więcej. Widzę skrywany za grzecznościowym uśmiechem ból, spuszczony wzrok albo nawet łzy. Tęsknotę za prawdziwym domem i prawdziwą rodziną.
Wtedy nachodzą mnie wątpliwości i pytania o sens tego, co robię. Co ja w ogóle wiem o tym, czego oni doświadczyli? Czy mogę ich zrozumieć? I co może im dać moja chwilowa, roczna obecność?
Na szczęście poczucie sensu zawsze powraca i to ze zdwojoną siłą. Wraca w nieoczekiwanych i wydawałoby się, całkiem zwyczajnych momentach. Wtedy, kiedy Fernanda biegnie do mnie z daleka, żeby się przytulić, gdy Jael prosi mnie o radę, albo kiedy czytam Luisowi setny raz jego ulubioną bajkę o krokodylu. Kiedy Fabricio woła mnie do pokoju tylko po to, żeby pokazać mi swój nowy strój do gry w piłkę nożną, a ja specjalnie dla niego zaczynam interesować się jego ulubioną drużyną. Myślę, że z takich właśnie zwyczajnych gestów buduje się dom. I mimo, że ten dom będzie dla nich tylko namiastką prawdziwego domu, chciałabym zrobić wszystko, żeby jak najbardziej go przypominał.
Masz swój własny dom, w którym zawsze ktoś na Ciebie czeka? Masz więcej, niż Ci się wydaje.
Magda