Nigeria: O sensie tego, co bez sensu
Wiele razy słyszałam już pytanie: Co robi się na misjach? I wciąż mam wrażenie, że najtrafniejsza odpowiedź to „Nic szczególnego”.
A w Ibadanie?
Zupełnie nic szczególnego. Razem z Kariną codziennie zajmujemy się grupą ponad 20 przedszkolaków, zatem każdy mój dzień to:
- sporo wytartych nosów, zazwyczaj przy dość obojętnym podejściu właściciela
- przytulanie. Częściowo zastąpiliśmy nadużywane „Zbiję Cię” przez „Przytul mnie”. Aż ostatnio udało mi się ustawić gromadkę pod ścianą, wołać po imieniu, przytulać i wołać kolejne. Nawet czekać już potrafią! I tak nawet przez pół godziny, że mi ramiona opadają :)
- pogoń za uciekinierami, którzy zamiast do łazienki postanowili odbić w bok i pobiec na huśtawki
- do znudzenia powtarzane: „nie bij, zostaw, poczekaj, nie ciągnij, puść, podejdź, zejdź, przestań, przeproś…”
- zachowywanie najwyższego stopnia czujności, kiedy dzieci przebiegają między huśtawkami, pilnowanie kolejki i ewentualne popychanie urządzenia. Jest jeszcze konik, na którym trzeba uważać, żeby nikt sam nie próbował zejść, bo zazwyczaj kończy się to płaczem i zgrzytaniem zębów.
- otwieranie termosów z jedzeniem, szukanie łyżek i cierpliwe tłumaczenie, że pojemnik z jedzeniem ma leżeć na podłodze, a nie na dywanie
- to ostatnie nie zawsze wychodzi, więc codziennością jest kilkudziesięciokrotne zamiatanie setek ziarenek ryżu z dywanu. Raz nawet na mojej stopie wylądowała cała miska ryżu z tłustym sosem :)
- „idzie bobo z daleka”, które dzieci już potrafią po polsku powtórzyć
- sprawdzanie, czy ktoś przypadkiem znowu nie postanowił zapakować do plecaka połowy przedszkola, tak jak ostatnio u Gabriela w torbie znalazły się dwa wielkie kręgle, klocki i kilka puzzli…
- cierpliwe wysłuchiwanie „chcę herbatnika” albo „kulki serowe” i uczenie, że wypadałoby powiedzieć „proszę” i „dziękuję” (bo który trzylatek traciłby czas na takie formalności?)
- nieustanne wkładanie często za małych butów, na niby małe a jednak za duże stopy. Zawsze łapię się z rana za głowę, widząc , że Samsi znów przyszedł w tenisówkach, których założenie to minimum 15 minut walki, na szczęście on znosi to dzielnie. Już wolę jak Gabriel ma kozaki z futrem!
- kilometry przemierzane do i z łazienki, bo co chwilę ktoś odkrywa, że ma potrzebę mniejszą (wiwi) lub większą (pupu)
- przenoszenie wyczerpanych długą zabawą śpiących maluchów na materac
- naprawianie codziennie co najmniej kilku identyfikatorów (mam wrażenie, że już połowie uczestników obozu wiązałam stale rozlatujące się niebieskie wstążki)
- przeobrażanie się w karuzelę – przecież wirujący świat z ramion dorosłego wygląda o wiele ciekawiej
- nalewanie do kubeczka litrów wody, bo co chwilę ktoś jest spragniony
- przebieranie spodni i koszulek, kiedy ktoś nie zdąży do łazienki albo wpadnie po deszczu w wielką kałużę
- podawanie kredek i pokazywanie, że kolorując da się nie wychodzić za linie
Ot trochę takich bezsensownych czynności, o których nikt następnego dnia już nie pamięta.
A Jezus chodząc po ziemi mył uczniom nogi, organizował posiłki i napoje, doradzal jak postępować, upominał, powtarzał do znudzenia niby oczywiste oczywistości, dużo chodził, pocieszał, słuchał, jako cieśla pewnie sporo naprawiał, rysował po ziemi…
Miłością ożywieni służcie sobie wzajemnie
Ga 5,13
Z prośbą o modlitwę o WIĘCEJ MIŁOŚCI!
Kasia