Peru: Historie niezwykłe

W naszej codziennej pracy współpracujemy z ANIMATORAMI. ANIMATORZY to grupa młodych ludzi, którzy pomagają w pracy w oratorium.  Wiele rzeczy nie byłybyśmy w stanie zrobić bez ich pomocy. Każdy z nich jest inny i zarazem niezwykły. Raz w tygodniu w kościele wspólnie prowadzimy różaniec, a następnie uczestniczymy w Mszy św. Życie prowadzi ich różnymi ścieżkami, co powoduje, że jedni przychodzą inni odchodzą. Każdy z nich wnosi wiele do naszej wspólnoty, czerpiemy wiele jeden od drugiego, każdy zostawia ślad w naszym życiu i nawet, gdy już nie jest animatorem na zawsze pozostanie w  naszych sercach. Teraz przedstawię niektórych z nich.

JUANA

Podczas naszej drogi do San Lorenzo, gdy pierwszą noc spędziłyśmy w Yurimaguas, oczekując na transport do San Lorenzo, Juana poprosiła mnie o rozmowę. Powiedziała, że czuje że Bóg ją powołuje, aby wstąpiła do zakonu, ale ma wątpliwości, tym bardziej, że jej mama jest przeciwna tej decyzji. Wtedy operowałam niezbyt wieloma słówkami hiszpańskimi, ale próbowałam  jej coś doradzić, choć na każdym kroku brakowało mi słownictwa. Żeby wybrnąć z sytuacji wzięłam kartkę narysowałam „+” i z drugiej strony „-”  i poprosiłam,  aby wypisała „za” i „przeciw”. Nie była to łatwa rozmowa. Gdy dotarłyśmy do San Lorenzo dwa miesiące współpracowałyśmy z Juaną. Lubiła towarzyszyć nam w pracy w oratoriach w dzielnicach, wnosiła wiele radości, jej śmiech rozbrzmiewał wszem i wobec. Lubiła animować zabawy dla dzieci i robić żarty, w jej towarzystwie zawsze było wesoło. Zawsze miło wspominała współpracę z wszystkimki wolontariuszami, dla każdego miała przezwisko, sporządziła też rysunek, na którym narysowała wszystkich exwolontariuszy. Dla nas też przygotowała przezwiska. Ania to „ballena 3” (wieloryb), pierwsza „ballena” to Juana, a druga to Emilia (exwolontariuszka z Poznania). Ja natomiast stałam się „caballo” (koń), przezwisko wywiodło się z tego, że uszkodziłam sobie kostkę i przez jakiś czas, podskakiwałam chodząc, co kojarzyło się z koński brykaniem. W październiku Juana udała się do Limy, gdzie przebywa u sióstr Córek Maryi Wspomożycielki. Gdy wyjeżdżała, łza w moim oku się zakręciła. Jestem dumna z niej, że pomimo różnych przeciwności potrafiła podążać za głosem Pana, proszę o modlitwę za nią, by wytrwała w swoim powołaniu.

MAX

Gdy on jest w pobliżu czuję, że wszystko jest na swoim miejscu. Dba o oratorium, wyskakuje  z pomysłami co i jak można naprawić i co ulepszyć. Kreatywny, ma wiele zainteresowań, uwielbia robić bransoletki, nauczył mnie kilku wzorów, podczas wakacyjnych zajęć organizował warsztaty artystyczne dla dzieci. Jego drugim ulubionym zajęciem jest piłka nożna, jego buty do gry to legenda, pozwiązywane tysiącem wstążek, sklejone taśmą klejącą, ale wciąż służą. Uczy się także gry na gitarze i miksowania muzyki. Dzieci go uwielbiają, gdy go nie ma dopytują: „a kiedy przyjdzie Max?”. Jest zakochany w księdzu Bosco, opowiada dzieciom o jego życiu. Zapatrzony w księdza Bosco rozważa wstąpienie do seminarium salezjańskiego.Gdy podczas Wigilii ksiądz pytał animatorów co chcą robić w przyszłości, bez chwili zastanowienia odważnie wyznał, że chce być księdzem.  Pomaga dzielnie w oratorium oraz podczas katechez, zagłębiając się w pracę salezjańską  i rozważając swoją przyszłą drogę. Otoczmy go modlitwą, by pomóc mu odnaleźć swoje powołanie.

JEREMYAS

Dziecko cudem ocalone, gdyż ojciec wyrzucił do rzeki, gdy był mały, uratowała go jego matka. Za młodu wychowywał się w różnych domach: mieszkał u dziadków, ciotki. Przez jakiś czas samodzielnie mieszkał i musiał zarabiać pieniądze na chleb i znaleźć czas na naukę. Nie zawsze potrafił o siebie odpowiednio zadbać, co przyczyniało się do różnych trudności zdrowotnych. Mimo napotykanych trudności zawsze wnosił do oratorium wiele radości. Uwielbiał grać z dziećmi, dzieci też za nim przepadały. W San Lorenzo zasłynął jako śpiewak, śpiewał gdzie się dało i nawet nauczył się polskiej piosenki „Jesteś królem”. Ma świetne poczucie rytmu, potrafi  tańczyć, podczas wakacyjnych zajęć dla dzieci pomagał organizując zajęcia taneczne. Nauczył mnie tańczyć „Amazonas”. Pewnego dnia powiedział mi w sekrecie, że Padre Samuel (ksiądz odpowiedzialny za oratorium) planuje umieścić go w Domu Księdza Bosko w Limie. Cieszył się bardzo, choć żal mu było zostawić San Lorenzo. Wiedział, że jest to dla niego szansa na lepszą przyszłość.  Od marca studiuje i mieszka w Limie w Domu Księdza Bosko, ale trudności wciąż mu nie brakuje, niedawno zatruł się winogronami, jego stan był poważny, ponownie otarł się o śmierć. Ale Pan Bóg dał mu kolejną szansę, by mógł służyć Mu i dzielić się swoją radością z innymi, także udziela się w oratorium w Limie, gdzie prowadzi katechezy.

JARINSON

Najbardziej nieśmiały z animatorów. Na początku naszej znajomości trzymał się od nas z daleka. Nasza relacja ograniczała się do jednego zdania, na każde pytanie miał jedną odpowiedź „todo bien” (wszystko dobrze). Powoli, powoli otwiera się, cieszę się, że mogę patrzeć jak „wspina się” i staje się coraz odważniejszy. Wiele razy przychodzi prosząc o pomoc w matematyce czy angielskim. Gdy pytałam, czy rozumie poszczególne zadania zawsze odpowiadał „facilito” (łatwiutkie). W oratorium prawie nikt nie mówi do niego po imieniu, wszyscy zwracają się „Huanchaco”(czyt. łańciako), przezwisko to otrzymał po ojcu, jak i talent gry na „bombo” (bęben).  Wiem, że można na nim polegać, nigdy nie odmawia pomocy. Ostatnio zaskoczył wszystkich wychodząc z własną inicjatywą, aby przygotować taniec na święto Maryi Wspomożycielki Wiernych. Miło jest zaobserwować, jak bycie animatorem pomaga tym młodym ludziom rozwijać się.

DEMPSEY

Obecnie zajmuje w oratorium funkcję koordynatora, sumiennie notuje wszytko i choć w tygodniu uczy się popołudniami zawsze choć na chwilę zjawia się w oratorium. Ma zaledwie 14 lat, ale wydaje się, że ma więcej, gdyż jak na swój wiek wykazuje się dużą odpowiedzialnością. Wynika to zapewne z faktu, gdyż wychowuje się z trójką rodzeństwa i mamą, która jest chora, z racji, że jest najstarszy opiekuje się swoją rodziną.  Mistrz klawiatury, zawsze jak mam jakiś informatyczny problem, to zwracam się do  niego, z prędkością światła coś ponaciska i zazwyczaj zaradzi. Lubi robić żarty. Uzdolniony artystycznie, maluje, teatr też mu nie straszny, gra główną rolę księdza Bosko w przedstawieniu, które również przygotowujemy na święto Maryi Wspomożycielki Wiernych. Gra na zamponii, jego marzeniem jest nauczyć się grać na gitarze, ćwiczy ostro, by zrealizować ten cel.

ABANTO

„Żółwik, beczka i piąteczka!” – tym polskim przywitaniem zawsze z nami wita się Abanto. Prawie wszyscy zwracają się do niego „negro” (czarny), a on nauczył się kilku polskich zwrotów i mówi o sobie „jestem Krakusem” lub „patyczak”. Mówi, że lubi przychodzić do oratorium, bo tu spotyka się z przyjaciółmi i jest tu wesoło. W domu mieszka tylko z mamą, która sporo pracuje, więc czuje się samotnie. Przez jakiś czas nie mógł przychodzić do oratorium, bo jego mama miała wypadek i pomagał jej w domowych obowiązkach. Wieczorem, gdy przychodzi do oratorium chowa się po kątach, by wyskoczyć znienacka i nas przestraszyć, a gdy usłyszy mój pisk ma niezłą radochę. Zawsze gotów do pomocy, by poprowadzić modlitwę, przeczytać czytanie, pierwszy zjawia się na wspólnotowym różańcu i włącza się w jego prowadzenie. Choć postury niewielkiej to w jego drobnym ciele mieści się spora dawka energii i radości, którą wnosi do naszej wspólnoty.

Cieszę się, że Pan Bóg postawił na mojej drodze takich wspaniałych ludzi, z którymi mogę współpracować. To oni są częścią mojej codzienność, cieszę, że  mogę dzielić się z nimi tym co mam.

Beki, San Lorenzo