Sudan Południowy: Zagubiona nadzieja
Minęły właśnie 4 miesiące od naszego wyjazdu. Dla tych, którzy „nie są w temacie”, czyli słyszą o wolontariacie misyjnym od święta, jest to kawał czasu. Dla tych, którzy wiedzą z czym to się je to nawet nie kropla w morzu potrzeb. Czym jest to dla mnie? Przygodą, spełnieniem marzeń, czymś co zaprzątało moją głowę od kilku lat i jednocześnie niesamowitą lekcją pokory i refleksji. Czasem wypełnionym uśmiechem, choć wnętrze jest wypełnione zdziwieniem i zmartwieniem. Czasem serdeczności wyrażanej 24 godziny na dobę, która jest najprostszą drogą do serca drugiego człowieka.
Uśmiech towarzyszy mi na co dzień: w szkole, na ulicach, w oratorium, w naszej wspólnocie. Jest to najprostsza forma pomocy w kraju, który od wielu lat trwa w praktycznie nieprzerwanej wojnie. Bo czasem ciężko znaleźć powód do uśmiechu. Niesamowity wzrost cen, częste doniesienia o kolejnych atakach przemocy, niedobór żywności, kilkuletnia rozłąka z najbliższą rodziną w poszukiwaniu lepszego życia w mieście. Samo Wau, które kiedyś tętniło życiem, połączone z resztą świata koleją do Chartumu, obecnie przeżywa regres. Nieużywane tory powoli zarastają dziką roślinnością, a wybudowana sieć elektryczna, której gęsta pajęczyna mnie zadziwia smętnie wisi kompletnie nieużywana.
Do kolejnych refleksji skłoniła mnie niedawna rozmowa z jedną z nauczycielek w mojej szkole, która jest w moim wieku. Zbliżyłyśmy się do siebie w ciągu ostatnich tygodni. Dzień płynął leniwie, gdyż był to ostatni dzień w szkole, a Rozelyne pomagała mi w biurze wydając wyniki egzaminów dla spóźnionych rodziców. Przeglądałyśmy egzamin z angielskiego, w trakcie którego byli właśnie ósmoklasiści (pisali oni egzamin ogólnokrajowy). Pierwszym zadaniem było ułożenie w poprawnej kolejności wymienionych zdań. Jednym ze zdań było (wolne tłumaczenie): W Sudanie Południowym przez panujący ciągły niepokój i brak stabilności, ludność zaczęła tracić nadzieję na lepsze życie. To zdanie, tak bardzo negatywne w swojej treści, że aż wydało mi się trochę śmieszne, bardzo mnie zaintrygowało. Postanowiłam więc zapytać:
– To zdanie jest tak negatywne i smutne, czy to w ogóle prawda, czy tak sobie to napisali?
Na co Rozelyne odpowiedziała:
– Ja osobiście straciłam nadzieję. Nastąpiła martwa cisza, odpowiedź mnie kompletnie zmroziła, bo nie tego się spodziewałam. Widząc mój wyraz twarzy kontynuowała:
– Co chwilę słyszy się o jakichś atakach, wszystko jest coraz droższe, rząd jest taki jaki jest. Ja nie mam już nadziei, że będzie lepiej. Po czym jak gdyby nigdy nic wróciłyśmy do przeglądania testu i luźnej rozmowy.
Jej słowa wciąż krążą mi po głowie i powracają jak bumerang. Bo jak tu budować lepsze jutro bez nadziei? Pomimo tych wszystkich rzeczy o których wspomniałam spotykani na co dzień ludzie posiadają swego rodzaju wewnętrzną radość z małych rzeczy, którą czasem ciężko zrozumieć, a która tak nas ubogaca.
Tutaj też klaruje się cel, w jakim siostry tu służą. Jest to praca z dziećmi i młodzieżą – przyszłością tego kraju. Ich edukacja, ale przede wszystkim wpajanie wartości, o których kiedyś już wspomniałam (dobrzy chrześcijanie, uczciwi obywatele) jest podstawowym budulcem mocnych fundamentów nowego państwa. To właśnie w najmłodszych należy szukać nadziei na lepsze jutro.
Chciałabym, aby każdy z Was – czy przy wigilijnym stole, czy w trakcie Pasterki – wspomniał o tych, dla których pokój wcale nie jest czymś oczywistym. Którzy boją się budować, bo w każdej chwili może to zostać zburzone. I nie, żeby polegało to na tym: Ech, nie narzekaj, inni mają gorzej. Nie o to mi chodzi. Chodzi mi o krótką refleksję nad naszym życiem i jego priorytetami. Chodzi mi o głębsze przeżywanie radości z możliwości bycia z bliskimi i wspólnego świętowania Bożego Narodzenia. Życzę Wam na ten czas pokoju i radości z rzeczy małych, z których składa się nasz cały duży świat.
Marta