Sudan Południowy: Łał – jesteśmy w Wau!
Ania i Marta – dwie wolontariuszki wyruszyły w pewien sierpniowy wtorek w swoją podróż, by dotrzeć do misyjnej placówki w Sudanie Południowym. Pierwszym przystanek: Juba – stolica, następnego dnia Wau – nowy dom na najbliższy rok. Gościny udzielają Siostry Salezjanki – wesoła kompania, której dobry humor jak na razie nie opuszcza. Bo i jak tu nie cieszyć się życiem, skoro na niebie ciągle świeci słońce? Wspólnota składa się z sześciu sióstr, mieszanki międzykulturowej i międzykontynentalnej, włączając Sudankę (Południową, rzecz jasna). Sprawują pieczę nad powierzonymi wolontariuszkom zadaniami i nad nimi samymi troszcząc się, aby czuły się w Wau jak najlepiej.
Miejscem zakwaterowania jest domek dla wolontariuszy, w którym zajmujemy wspólny pokój, z polską flagą, mapą Sudanu Południowego i zdjęciami najbliższych na ścianie. W szafach garstka ubrań, które razem z pozostałą częścią bagażu po wielu trudach w całości udało się dotransportować razem z nami. A w kartonach pamiątki po dwóch ekipach wolontariuszek, które poprzedziły nasze działania – materiały dydaktyczne i plastyczne. Niezbędnik nauczyciela i pracownika szkoły, bo tego charakteru będą nasze działania. W ciągu najbliższych dni zaaklimatyzujemy się i wdrożymy na spokojnie w działania w dwóch szkołach: St Joseph i Auxilium, które po zakończonych właśnie egzaminach mają przerwę dla dzieci. A wkrótce wkroczymy razem z nimi w nowy semestr. Póki co aklimatyzujemy się w nowym środowisku, osłuchujemy z obecnym wszędzie językiem dinka i arabskim, próbując odróżnić go od sudańskiego angielskiego:) I podpatrujemy sposoby radzenia sobie z upałem, który nawet w nocy nie daje spokoju – a jesteśmy w tej chłodniejszej porze roku, deszczowej, co zresztą widać po wszędzie obecnej zieleni i sporej ilości kwiatów. Staramy się stawać częścią lokalnej wspólnoty, a jest to ułatwione, bo nie czujemy się tutaj obco. I wcale nie wpływa na to fakt, że tak dla mnie, jak i dla Marty ten wyjazd jest powrotem do Afryki (zresztą w każdej jej części jest ona przecież inna), ale zawdzięczamy to postawie spotykanych tutaj ludzi. Dzięki nim nie czujemy się w Wau jak goście, ale jak jego mieszkańcy.
Ania