Misja Lima
„Ojciec Wirgiliusz uczył dzieci swoje, a miał ich wszystkich sto dwadzieścia troje.” Zapewne każdy z Was zna tą piosenkę z dzieciństwa, tak jak dziesiątki innych. I nie byłoby w niej nic dla mnie wyjątkowego gdyby nie jeden fakt. Otóż i ja uczę dzieci swoje, a mam ich wszystkich siedemdziesiąt troje!
Ale po kolei, mam na imię Dominik i jestem wolontariuszem Salezjańskiego Wolontariatu Misyjnego „Młodzi Światu”. Od czterech miesięcy realizuję „misję Lima”. Co to takiego? To praca wychowawcy w Otwartym Domu Księdza Bosko dla młodzieży społecznie zagrożonej w stolicy Peru. Na stałe mieszka tu ponad 70 chłopców ulicy, w wieku do 13 do 21 lat. Pochodzą z różnych rejonów kraju, z dżungli, gór czy okolicznych slumsów, ale łączy ich jedno. Wszystkich wychowała ulica, ich charakter kształtował instynkt samozachowawczy. Nie oznacza to, że nie mają rodzin. Często to sytuacja finansowa lub patologie zmusiły ich do łamania prawa w imię szansy na przeżycie kolejnego dnia. Konflikty z prawem, problemy z alkoholem czy narkotykami to wierzchołek góry lodowej. Chłopcom brak autorytetów, nie mieli go w rodzicach, przyjaciołach lecz kreowała je ulica i rządzące nią prawa dżungli.
Na czym polega moja rola? W przytoczonej piosence jest ziarno prawdy. Każdego z nich traktuję jak swojego syna. Mogą na mnie liczyć, na mój czas, radę i zainteresowanie. Cieszę się z nimi z każdego dobrego stopnia, wspólnie przeżywamy trudne chwile. Ale nie na ojcowaniu czy prawieniu moralizatorskich kazań polega moje zadanie. Jest o wiele trudniejsze, swoją postawą każdego dnia próbuję stać się autorytetem dla chłopaków. Regularnie uczę ich angielskiego, planuję wystartować z amatorskim teatrem. Cierpliwie tłumaczę dlaczego trzeba postępować według norm. I mimo że czasami doprowadzają mnie do szału, brakuje sił i cierpliwości, za każdym razem liczę do trzech i dziękuję Bogu, że swoją obecnością tu mogę świadczyć o miłości.
Część z Was pewnie myśli sobie w tym momencie: „Dobrze, ale w Polsce też są domy dziecka, poprawczaki i osób potrzebujących nie brakuje, po co więc jechać na drugi koniec świata?!” Z dwóch powodów. Pierwszy jest bardzo oczywisty. W jednej z czterech wersji Ewangelii Mateusz pisze: ” Idźcie na cały świat i nauczajcie wszystkie narody.” Każdy z nas ma fragment Pisma Świętego, który przemawia do niego najmocniej. Drugi powód osobiście sprawia mi ogromną przyjemność i ratuje w trudnych sytuacjach. To uśmiech i wdzięczność. Pozostawieni sami sobie chłopcy, o których nikt nie dbał, zbyt szybko musieli dorosnąć, nagle uświadamiają sobie, że są tak ważni i wartościowi, że ktoś przeleciał tyle kilometrów, by spędzać z nimi czas grając w piłkę i rozmawiać o codzienności. I widok tych uśmiechniętych, wielkich brązowych oczu przytulonych do mojego boku będzie dla mnie na zawsze najpiękniejszym doświadczeniem Boga.
Dominik Belski
Lima, Peru