Misja w cieniu gór

Mam na imię Dawid i od lipca 2014 roku pracuję jako wolontariusz w domu dla chłopców „San José Obrero” w Huancayo w Peru. Nasze miasto położone jest w Andach na wysokości ponad 3000 metrów i z tego też powodu miałem początkowo pewne problemy z tzw. Soroche (chorobą wysokościową) czy też z oddychaniem podczas gry w piłkę z chłopakami, ale to na szczęście już przeszłość.

Kim są chłopaki którymi się opiekuję? Każdy z nich to inna historia, często niewesoła. Problemy, które skłoniły ich rodziny do tego by zamieszkali oni w naszej placówce to przede wszystkim sytuacja materialna, duża odległość między miejscem zamieszkania a szkołą (nasz dom znajduje się obok szkoły, w której uczą się chłopcy) i ogólnie rzecz ujmując problemy rodzinne. Niezależnie od tego z jakim bagażem doświadczeń tutaj przyszli, każdy z nich jest wyjątkowy i wnosi do naszego domu coś czego na pewno kiedyś, kiedy będę musiał wrócić do Polski, będzie mi brakowało. Nie oznacza to, że nie ma z nimi żadnych problemów.

Obrazując moje odczucia mógłbym je porównać do pogody jaką teraz mamy w Huancayo. Prawie każdego dnia jest ciepło i mocno świeci słońce, a późnym popołudniem zaczyna dość mocno padać. Kiedy mam dużo siły przez pierwszą część dnia satysfakcja i radość z pracy tutaj przychodzi z łatwością, kiedy wieczorem jestem już zmęczony, mam często wszystkiego dość, ale wystarczy, że pomyślę, że kiedyś będę musiał ich zostawić i wyjechać, wówczas to szybko przechodzi, bo po niemal pięciu miesiącach wspólnej pracy (a tak naprawdę wspólnego codziennego życia) każdy z nich jest dla mnie kimś ważnym i na pewno jeszcze na długo, jeśli nie na zawsze, pozostaną w mojej pamięci.

Na czym polega moja praca? Rano o 6 rano budzę chłopaków, a potem udajemy się do sali nauki, gdzie mają skończyć zadanie domowe i spakować się do szkoły. Później idziemy na śniadanie, po którym wszyscy uczniowie uczestniczą w apelu przed rozpoczęciem zajęć. O 8 rano dwie klasy ze szkoły przychodzą do kaplicy na Mszę Świętą, podczas której mam pilnować porządku i oczywiście sam w tej Mszy uczestniczę. Potem, w czasie, gdy chłopcy są w szkole mam trochę czasu dla siebie. Podczas przerwy obiadowej pomagam przy rozdysponowywaniu posiłków dla około 200 uczniów naszej szkoły. Po powrocie chłopców do domu, każdy nich wykonuje swoją pracę według rozpisanego wcześniej tygodniowego planu, tak aby nasz dom zawsze był czysty i pachnący. Jestem odpowiedzialny by każdy z nich wykonał swoją pracę porządnie. Później przez około godzinę jesteśmy na boisku, gdzie najczęściej razem gramy w piłkę (i chyba jest to najfajniejszy czas w ciągu dnia). Po zakończonym sporcie i umyciu się chłopaki na 2 godziny idą do sali nauki, gdzie staram się pomóc im z matematyką, fizyką i językiem angielskim. Pół godziny przed zakończeniem nauki kilku z nich przygotowuje kolację, po której wszyscy idziemy pograć w ping ponga, bilard i piłkarzyki. Później znowu udajemy się do sali nauki i ponownie „przyswajamy wiedzę”. Około 21:30 schodzimy do kaplicy na modlitwę wieczorną połączoną ze „słówkiem na dobranoc”.

Nasza placówka kierowana jest przez Salezjanów, to i na modlitwę poświęcamy także więcej czasu. We wtorki odprawiamy razem Różaniec, chodząc po naszym boisku, a w czwartki modlimy się podczas Adoracji Najświętszego Sakramentu. Sobota jest dniem, w którym wspólnie uczestniczymy we Mszy Świętej, a w południe chłopcy wracają do swoich domów. W poniedziałek rano na nowo „meldują się” u nas i rozpoczynamy kolejny tydzień. Sobotnie popołudnie spędzam na zabawie z młodszymi dziećmi w oratorium. Ich radość życia, pomimo głębokiej biedy materialnej, daje mi dużo siły i pokazuje co tak naprawdę jest w życiu ważne. Każdy dzień na misjach daje szansę na odkrycie czegoś niezwykłego, co mogą dać inni ludzie. Często jest trudno, ale mam świadomość, że nie jestem tutaj sam i na pewno mogę zawsze liczyć na Bożą pomoc. Będąc już prawie na „półmetku” jestem pewny, że więcej tu otrzymałem niż sam od siebie dałem, chociaż staram się dać z siebie wiele.

Dawid Kapusta
Huancayo, Peru