Nsakaluba Parish & St. Joseph School
„O Panie, nasz Boże, jak przedziwne Twe imię po wszystkiej ziemi!
Tyś swój majestat wyniósł nad niebiosa.
Sprawiłeś, że usta dzieci i niemowląt oddają Ci chwałę (…)” (Ps 8, 2-3)
Minęły już ponad dwa tygodnie odkąd włączam się w życie tutejszej parafii i pracę w szkolę, czas więc opisać to co tu zastałam i z czym przyjdzie nam się mierzyć w najbliższych miesiącach.
Ludzie tu są otwarci, zwłaszcza dzieci. Nie ustają w próbach nauczenia mnie poprawnej wymowy słówek w języku bemba. A kiedy podczas lekcji nauczyciel prosi żebym także odczytała coś w ich lokalnym języku, dzieciaki aż piszczą z radości. Duma promieniuje z miejscowych, kiedy biały człowiek („muzungu”) uczy się ich języka i stara się go używać. Nie można nawet przespacerować się tutaj niezauważonym, wszyscy spoglądają ciekawie, znajomi pozdrawiają, pytają o zdrowie, wrażenia. Dzieci towarzyszą nieustannie, a po popołudniowych grach i zabawach na boisku tłumnie odprowadzają. Wtedy pokazują też z reguły swoje mniej lub bardziej urojone rany dzielnie znosząc wodę utlenioną, za największą nagrodę uznając zaś bandaż, choć czasem wystarczy też plaster. Nie chcą się w ogóle rozstawać i czasem dochodzi do tego, że muszę wręcz wyganiać je do domów, ponieważ już ok 18.00 robi się ciemno, a dzieci do tego czasu powinny być już u siebie.
Parafia nie jest duża, ponieważ Mwense stanowi niesamowitą mieszankę wyznaniową, wspólnot z reguły protestanckich. Swoją obecność zaznaczają tez usilnie świadkowie Jehowy, oraz różne inne sekty. Kościół katolicki ma więc tu problem z utrzymaniem swoich wiernych, a jego pozycja nie jest wciąż ugruntowana. Sam problem religijności Afrykańczyków domaga się osobnego wpisu. Tu dodam tylko, że posługują nam aktualnie trzej diecezjalni księża, a tymczasowo także diakon i kleryk. Przy parafii działają także różne grupy i chóry. Pięknie sprawuje się liturgiczna służba ołtarza, a najmniejsi chłopcy z zapałem pojawiają się na Mszy Świętej nawet o świcie.
Sama szkoła zaś – docelowe miejsce pracy wolontariuszek – jest dość niezwykła jak na afrykańskie warunki. Wybudowana przed kilkudziesięcioma laty, przez polskiego salezjanina ks. G. Szurgota (on założył tutejszą misję, przekazując w końcu miejscowym księżom, a sam posługuje teraz w innym miejscu) znajduje się w pobliżu kościoła. Jest maleńka, mieszczą się w niej zaledwie trzy klasy, które siostry zaadaptowały obecnie na przedszkole, starsze dzieci przenosząc zaś do nowego, wybudowanego przez siebie niedawno budynku na obrzeżach wioski. Uczy się tu włącznie z przedszkolem ok. 140 uczniów, sama kameralność szkoły mówi więc za siebie. W większości „rządowych” szkół zambijskich klasy są przepełnione, pojawiają się problemy z dyscypliną, a poziom nauczania jest bardzo niski, choć także nie są to szkoły bezpłatne. Samo kupno obowiązkowego mundurka jest dla niektórych rodziców zbyt dużym wydatkiem, stąd jest tu także wiele dzieci, które w ogóle nie chodzą do szkoły.
Szkoła św. Józefa przyjmuje dzieci różnych wyznań (gdyby siostry ograniczyły się tylko do katolików, uczniów byłoby zbyt mało), podobnie jak zróżnicowana wyznaniowo jest kadra nauczycielska. Jednak przed każda lekcją czy szkolną uroczystością uczniowie modlą się żarliwie, nie ma tu bowiem niewierzących. Mój pierwszy dzień w Mwense był zarazem przedostatnim dniem roku szkolnego, a uczniowie przedstawili przede mną przygotowany na zakończenie roku program artystyczny. To naprawdę niewiarygodnie zdolne dzieci! W tańcach, śpiewach, recytowaniu czują się jak ryby w wodzie, nawet najmłodsi nie odczuwają żadnej tremy.