„Na drogach ludzkich sumień”

Nasz święty Papież, Jan Paweł II napisał

Na drogach ludzkich sumień Bóg postawił wielki drogowskaz – Krzyż

Krzyż? Co myślę jak o nim mówię? Co widzę jak na niego patrzę? Co przez niego rozumiem? Co on dla mnie znaczy? Te wszystkie pytania towarzyszyły mi w zeszłym tygodniu w sposób szczególny. A dlaczego? We środę w naszej parafii odbyła się peregrynacja krzyża, który jedzie do Rio de Janerio na Światowe Dni Młodzieży. We środę rano z dziewczynami z domu, siostrą, parafianami i padre Mariem pojechaliśmy odebrać krzyż, który jechał z Villason. W połowie drogi z Tupizy do Villason w małej kaplicy oczekiwaliśmy na krzyż, który przywiozła młodzież. Gdy dojechaliśmy na miejsce po chwili usłyszeliśmy klakson olbrzymiej ciężarówki i w tle zobaczyliśmy krzyż.  Krótkie nabożeństwo i zabraliśmy go na swój kamion i ruszyliśmy w drogę do Tupizy,  gdzie czekała na nas grupa parafian, aby przejść w procesji do kościoła. Msza Święta, nabożeństwo, modlitwy, pytania, które rodziły się w mojej głowie. Było tego bardzo dużo. Wróciliśmy do domu i z niecierpliwością czekaliśmy na kolejny dzień, w którym odbyła się adoracja i procesja do Sanktuarium. Wizytacja krzyża była dla mnie bardzo ważnym momentem. W czasie kiedy Bóg doświadczał mnie duchowo, kiedy we mnie działał, kiedy w moja dusza doznawała ciężkich dni do Tupizy przyjechał krzyż, który jedzie na spotkanie młodzieży. Krzyż, pod którym przypomniałam sobie 13 maja 2012r, kiedy to otrzymałam wraz z błogosławieństwem swój krzyż misyjny. Krzyż, który jest dla mnie wszystkim. Misjonarze na misjach doświadczają różnych sytuacji w swoim życiu, w swoim powołaniu misyjnym.  Mnie ostatnio Bóg doświadczył w taki sposób, że wydawało mi się, że nie ma Go przy mnie, że teraz mnie zostawił. On działał, ale ja, żeby to zrozumieć potrzebowałam trochę czasu. On działa przeze mnie, działa we mnie i tak pod tym krzyżem ja sobie to na nowo uświadomiłam. On na nowo powiedział mi jak bardzo mnie kocha i powiedział też, że droga za Nim będzie ciężka, że przyjdą różne momenty, ale wiem, że chcę iść dalej, do przodu, z NIM. Podczas procesji na samym początku jak wyszliśmy z kościoła podszedł do mnie taki młody chłopak i zapytał czy to ja jestem misjonarzem z Polski. Na początku myślałam, że się przesłyszałam, albo, że nie zrozumiałam więc zapytał jeszcze raz czy to ja jestem misjonarzem z Polski. Powiedziałam mu, że tak wtedy popatrzył na mój krzyż i zapytał czy to jest mój krzyż misyjny. Powiedziałam mu, że tak popatrzył na krzyż, na mnie, uśmiechnął się i powiedział, że Dios es Amor! Bóg jest miłością! Zaś pod koniec procesji jak już dochodziliśmy do sanktuarium usłyszałyśmy z mikrofonu, że teraz poniesie krzyż młodzież i señority z Hogaru. Pan działa w naszych sercach. Na półmetku mojej misji w sposób szczególny i wyjątkowy dla mnie, dla moich podopiecznych, dla wszystkich, do których zostałam posłana.
Krótka historia,

LAZUROWA GROTA

Był człowiekiem biednym i prostym.
Wieczorem po dniu ciężkiej pracy, wracał do domu zmęczony i w złym humorze.
Patrzył z zazdrością na ludzi, jadących samochodami
i na siedzących przy stolikach w kawiarniach.
– Ci to mają dobrze – zrzędził, stojąc w tramwaju w okropnym tłoku.
– Nie wiedzą, co to znaczy zamartwiać się…
Mają tylko róże i kwiaty. Gdyby musieli nieść mój krzyż!

Bóg z wielką cierpliwością wysłuchiwał narzekań mężczyzny.
Pewnego dnia czekał na niego u drzwi domu.

– Ach to Ty, Boże – powiedział człowiek, gdy Go zobaczył.
– Nie staraj się mnie udobruchać.
Wiesz dobrze, jak ciężki krzyż złożyłeś na moje ramiona.

Człowiek był jeszcze bardziej zagniewany niż zazwyczaj.

Bóg uśmiechnął się do niego dobrotliwie.

– Chodź ze Mną. Umożliwię ci dokonanie innego wyboru – powiedział.

Człowiek znalazł się nagle w ogromnej lazurowej grocie.
Pełno było w niej krzyży: małych, dużych, wysadzanych drogimi kamieniami,
gładkich, pokrzywionych.

– To są ludzkie krzyże – powiedział Bóg. – Wybierz sobie jaki chcesz.

Człowiek rzucił swój własny krzyż w kąt i zacierając ręce zaczął wybierać.

Spróbował wziąć krzyż leciutki, był on jednak długi i niewygodny.
Założył sobie na szyję krzyż biskupi,
ale był on niewiarygodnie ciężki z powodu odpowiedzialności i poświęcenia.
Inny, gładki i pozornie ładny, gdy tylko znalazł się na ramionach mężczyzny,
zaczął go kłuć, jakby pełen był gwoździ.
Złapał jakiś błyszczący srebrny krzyż, ale poczuł,
że ogarnia go straszne osamotnienie i opuszczenie.
Odłożył go więc natychmiast. Próbował wiele razy,
ale każdy krzyż stwarzał jakąś niedogodność.

Wreszcie w ciemnym kącie znalazł mały krzyż, trochę już zniszczony używaniem.
Nie był ani zbyt ciężki ani zbyt niewygodny.
Wydawał się zrobiony specjalnie dla niego.
Człowiek wziął go na ramiona z tryumfalną miną.

– Wezmę ten! – zawołał i wyszedł z groty.

Bóg spojrzał na niego z czułością.
W tym momencie człowiek zdał sobie sprawę,
że wziął właśnie swój stary krzyż ten, który wyrzucił, wchodząc do groty.

Ja swojego krzyża nie zamieniłabym za nic w świecie a Ty? Czy kiedykolwiek się nad tym zastanawiałeś? A może warto usiąść i pomyśleć? …

Karolka!