Praca wrze! :)
Po weekendzie, który był czasem odpoczynku dla każdego, rozpoczął się kolejny tydzień pracy.
W niedzielę rano, gdy można było poleżeć w łóżku trochę dłużej, czułam się bardzo nieswojo, gdy mogłam bez żadnych konsekwencji podrzemać pod kocykiem jeszcze parę minut( ech, przyznam się- parę godzin ). Przez cały zeszły tydzień, budowa domu szła bardzo gładko.
Ranek. Świta. Za murami Don Bosco Centre znajduje się stacja kolejowa. Często mogę usłyszeć głośny gwizd nadjeżdżających pociągów. Kobieta, która powiadamia przyszłych pasażerów pracuje na dwóch etatach na raz, ponieważ nie oficjalnie jest moim porannym budzikiem. O tak wcześniej porze, jej gadanina i dźwięk wyrazów przypominają polską mowę. „blablahaba… na stole”, następnie: „…parasole”. 6 rano. Dzieci z oratorium i paru koreańskich wolontariuszy tłoczy się na korytarzu na dole, by za pare minut wsiąść do samochodu. Ranki w Mongolii są bardzo zimne (jak to na pustyni), więc ubrałam na siebie chyba wszystko co miałam, czyli koszulkę, bluzę i kurtkę.
Budowa domu- do przodu. Tym bardziej, że nowego miejsca zamieszkania nie stawiają fachowcy. A skąd pochodzą materiały? Lepiej nie pytać. Domek będzie drewniany. Niestety materiał nie jest dość dobrej, nowej jakości. Belki ustawia się jeden na drugim oddzielając je szmatkami z filcu. Następnie przybija się długie gwoździe między każdą dechę drewna. Jestem bardzo ciekawa końcowego efektu pracy.
Powrót do Centrum był dość urozmaicony. Na podwórku stała niebieska furgonetka. No więc co? Wszyscy hop na przyczepę! Oczywiście musieliśmy ominąć miasto, więc kierowca wybrał najbardziej „gładki” odcinek drogi. Moje wszystkie części ciała czuły się jakby wyszły… nawet nie wiem skąd, ponieważ nie mam żadnego porównania.
Jeżeli Internet będzie łaskawy, może uda mi się załadować zdjęcia nie dłużej jak w godzinę. Pozdrawiam wszystkich wolontariuszy!!!!
Ania