Boże Narodzenie
Nie będziemy oryginalni mówiąc, że spędzanie Świąt Bożego Narodzenia w obcym kraju jest zupełnie inne niż zwykliśmy przeżywać. Chcemy jednak napisać dlaczego w Sierra Leone było tak inaczej.
PROLOG – CZEKAM NA CIEBIE
Pod koniec listopada wystrój naszego kościoła zmienił się nieco: fioletowe obrusy i ornat księdza. Przed ołtarzem pojawiła się konstrukcja schodów złożona z 4 stopni symbolizujących 4 niedziele Adwentu. Na najwyższym ustawiliśmy figurkę Dzieciątka Jezus a na najniższym czerwone serce: serce człowieka czekające na przyjście Pana, albo odwrotnie – Chrystus spieszący do ludzkiego serca.
W Sierra Leone nie ma tradycji Mszy roratnich. Może dlatego w kościele ten czas wydaje się wiele nie różnić od okresu zwykłego? Wydaje się też, że wierni nie do końca odróżniają czas oczekiwania od samego Święta, zdarza się że w Adwencie podczas Eucharystii śpiewane są pieśni Bożonarodzeniowe.
W mieście królowały nieprzerwanie głośne imprezy. Tylko w niektórych sklepach pojawiły się kolorowe lampki i sprowadzone wprost z Europy plastikowe choinki posypane sztucznym śniegiem i mikołaje w puszystych kubrakach i ciepłych czapkach. Tymczasem we Freetown ani śladu zimy. Powiększyły się też korki na ulicach, bo tradycja kupowania prezentów i przedświateczny szał nie ominął też Afryki. Oblężenie przeżywał też ruch lotniczy, a to za sprawą „jessies” – ludzi, którzy w okresie świąt Bożego Narodzenia przyjeżdżają z Europy i Ameryki, aby odwiedzić swoje rodziny albo poprostu spędzić tu urlop.
Było coś jeszcze, co przypominało, że Boże Narodzenie tuż tuż – kolędy: te same dwie albo trzy śpiewane albo puszczane z płyty 30 razy pod rząd. Najciekawsze, że wraz z 25 grudnia… nagle ucichły.
Dla nas kilka przedświątecznych dni upłynęło pod znakiem wytężonej pracy. I nie było to związane z przygotowywaniem kolacji wigilijnej i sprzątaniem domu. Nasza praca skupiła się na organizowaniu dla dzieci Bożonarodzeniowych „półkolonii”. Jak w sierpniu tak i teraz przygotowaliśmy, razem z grupą prawie 30 animatorów 5 dni zabaw, konkursów i atrakcji dla dzieci. Mottem tego Christmas Campu (pierwszego w historii oratorium w Dwarzarku) było nauczenie gry zgodnie z zasadami. W programie były zawody w piłkarzyki, tenis stołowy, warcaby i piłkę nożną, ale nie zabrakło miejsca na modlitwę, naukę kolęd i jedzenie. Zaczęliśmy w środę 21 grudnia a zakończyliśmy finałową uroczystością w Pierwszy Dzień Świąt, podczas której każdy z animatorów przedstawił własny program przygotowany razem z dziećmi: taniec, śpiew, rysunek, teatr. Dużą radościa dla nas było widzieć owoce sierpniowego Summer Campu w postaci młodych animatorów, którzy wzbogacili poprzednią grupę. Wielu z nich było jeszcze uczestnikami poprzedniego Campu,a teraz już samodzielnie przejmowali obowiązki animatorów.
ROZDZIAŁ PIERWSZY – NARODZIŁ SIĘ
Tradycja obchodzenia Świąt Bożego Narodzenia jest w Sierra nieco inna niż w Polsce. Przede wszystkim nieznany jest zwyczaj wieczerzy wigilinej, a co za tym idzie postu i łamania się opłatkiem. Już wczesnym wieczorem 24 grudnia ludzie zbierają się w kościele – głównie dzieci. W latach ubiegłych przyciągał je pokaz filmu o narodzinach Jezusa z Nazaretu, w tym roku jednak ks. Uba postanowił zmienić koncepcję. Przygotowaliśmy Adorację Najświętszego Sakramentu, która była ostatnią szansą na przedświąteczną spowiedź. Pasterka rozpoczyna się tu około 10.30 tak, aby podczas jej trwania odsłonić o północy Dzieciątko Jezus leżące w żłóbku, które wcześniej zakryte jest białą chusteczką. W tym roku dwunasta wybiła w momencie przekazania sobie znaku pokoju, ale oprócz tego wymienialiśmy jeszcze życzenia, uściski, uśmiechy. Freetown to wielkie miasto ale atmosfera jest iście wiejska – ludzie doskonale znają się w Dwarzarku i można powiedzieć, że tworzą jedną wielką rodzinę. W takim więc momencie w kościele robi się naprawdę gwarno i chaotycznie.
Po pasterce ludzie rozchodzą się do swoich domów. Niektórzy przychodzą następnego dnia na Eucharystię, która jest bardzo uroczysta i powiązana zawsze z chrztem. W tym roku w parafii Św. Augustyna we Freetown przybyło ośmioro nowoochrzczonych. Popołudniu kościół wypełniły dzieciaki: te najmniejsze i te już całkiem duże. Ponad 3 godziny prezentacji, wspólnych zabaw a wszystko zakończone posiłkiem i słodkim prezentem dla każdego. Przyszło ponad 300 dzieci. Tak zakończyliśmy Christmas Camp.
Tradycja spędzania Bożego Narodzenia jest od tego momentu bardzo podobna do polskiej: rodziny gromadzą się wspólnie przy stołach na posiłku i rozmowach. Ważne jest spędzanie tego czasu razem. Tylko znów jedna różnica – nie jest obchodzoy Drugi Dzień Świąt. Za to dla większości ludzi czas między Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem jest wolny od pracy.
ROZDZIAŁ DRUGI – RODZINNIE
Charakterystcznym elementem okresu między Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem jest odwiedzanie rodzin nie tylko będących w mieście, ale przede wszystkim na prowincji. Wiele osób jeździ w tym czasie na wieś, aby odwiedzić dawno nie widzianych bliskich.
We wtorek, po drugim dniu Świąt i my wybraliśmy się na taki „patrol” do rodzinnej wioski jednego z animatorow – Johna, aby odwiedzić jego mamę.
John jest jednym z wychowanków Don Bosco Fambul. Kiedy był małym chłopcem zachorował ciężko i babcia zabrała go ze wsi do miasta. Udało się uratować jego życie, ale wiele sytuacji sprawiło, że stał się dzieckiem ulicy. Swoje pojawienie się w Don Bosco Fambul opisuje tak: „Byłem na ulicy jak każdego dnia. Nagle podszedł do mnie chłopiec, którego nigdy wcześniej nie widziałem i nigdy później nie miałem zobaczyć. Powiedział, że w mieście jest taki dom, gdzie pomagają chłopcom z ulicy. Poszedłem. Przyjęli mnie.” Dzisiaj John jest jednym z naszych animatorów, stara się ukończyć szkołę i jest blisko związany z oratorium w Dwarzarku. Tato Johna mieszka we Freetown, ale nie utrzymuje z synem kontaktu.
Wizyta w jego rodzinnej wsi była niezwykła. Mieszkańcy nie spodziewali się tylu gości (5 chłopców i naszej dwójki), ale przyjęli nas bardzo gościnnie i ciekawie. John nie był w swojej rodzinnej wsi od 3 lat. Przywitano go jakby pojechał wczoraj na targ. Wioseczka liczy sobie jakieś 6 domów, każdy wielorodzinny. Okazuje się, że niemal wszyscy w niej są ze sobą spokrewnieni – bracia, ciotki, kuzyni itp. Zajmują się uprawą ryżu, kaszy kuskus, słodkich ziemniaków, kakao, bananów i kassawy. Produkują olej palmowy. Kurczaki i owce hodują na własny użytek – mięso na większe uroczystości. W pobliżu płynie stróżka, która dostarcza ryb. Cywilizacja zawitała do tej wsi w postaci elektrycznych latarek, blachy falistej, plastikowych klapek i ubrań second-hand. I oczywiście radia. Wiele rzeczy wygląda tu jednak wciąż bardzo prymitywnie. Największym wyzwaniem jest dostęp do wody (wodę pitną czerpią z powierzchniowego źródła w buszu), edukacji (najbliższa szkoła znajduje się 7 mil od wioski) i lekarstw (dominuje leczenie tradycyjne bądź podstawowe leki kupione na bazarze).
Spędziliśmy tam popołudnie, noc i przedpołudnie. W nocy John zorganizował zabawy dla dzieci przy ognisku. Jednak przez cały czas pobytu ani razu nie usłyszeliśmy jego imienia. Wszyscy nazywali go Foday. John urodził się bowiem w rodzinie muzułmańskiej i wszyscy mieszkańcy wioski są wyznawcami islamu. Dlatego niezywkłe były modlitwy przed każdym posiłkiem, jakie prowadzili nasi chłopcy, podczas których cała wioska milkła wsłuchując się. John próbował przyzwyczaić dzieci do swojego nowego imienia, jakie przyjął na swoim chrzcie kilka lat temu.
Obdarowani bananami i kokosami opuściliśmy wioskę. Podejście tamtejszych ludzi do białych jest zupełnie inne niż w mieście – proste, ciekawskie, nastawione bardziej na dawanie i goszczenie niż branie. Żadne z dzieci podczas naszego pobytu nie poprosiło o pieniądze czy jedzenie, co jest normą we Freetown. Tylko ci, którzy zaznali trochę „miastowego” życia skarzyli się na biedę i prosili o „assistance” – czyli np. zabranie do Polski. Furorę zrobił aparat fotograficzny – każde zdjęcie witane było ogromną falą śmiechu i głośnymi komentarzami. I tylko niektóre z najmniejszych dzieci chowały się przed nami z płaczem – dla wielu z nich byliśmy pewnie pierwszymi białymi widzianymi w życiu.
ROZDZIAŁ TRZECI – POD SŁOŃCEM AFRYKI
Częstym punktem świątecznych wakacji we Freetown jest wizyta na plaży. Szczególnie w okresie Noworocznym. Połączyliśmy tę tradycję z Christmas Campem i razem z naszą grupą animatorów, w ramach nagrody za ich ciężką pracę, wybraliśmy się na wycieczkę na jedną z pięknych plaż Sierra Leone – Kent.
Kent jest wsią położoną na Przylądku Szylinga kilka kilometrów od Peninsula Road, która biegnie wzdłuż plażowego wybrzeża. W XVII i XVIII wieku była bazą dla handlarzy niewolników. Do dzisiaj pozostał po tym okresie budynek, wykorzystywany obecnie jako szkoła podstawowa. „Przechodzi się przez wąskie wejście na parterze do zaciemnionej celi, gdzie nie ma nawet wystarczająco dużo mniejsca, aby wstać. To pomieszczenie, niewiele większe od przeciętnego salonu było używane do przetrzymywania nawet 400 niewolników pochwyconych w okolicznych wioskach, zanim byli załadowywani na statki zmierzające na Banana Islands albo do innego centrum niewolniczego a potem do Nowego Świata. Spędzenie nawet kilku sekund wewnątrz daje mrożące odczucie, co te ludzkie towary musiały znosić.” [K. Manson, J. Knight, Sierra Leone, Travel Guide, Bradt 2009]. Teraz znajduje się tutaj turystyczne centrum dla wielu pragnących wypocząć w iście rajskim otoczeniu: białego puszystego piasku, błękitnego oceanu, palm i spokojnego otoczenia wioski. Kent jest też bazą wypadową dla turystów udających się na Wyspy Bananowe, bardzo dobrze widoczne z tego miejsca, które również naznaczone są niechlubną historią niewolnictwa.
Nasza wyprawa rozpoczęła się wcześnie rano, gdyż mieliśmy do przebycia 60 kilometrów. Z własnym zapleczem kuchennym, grami planszowymi, futbolówką i badmintonem i niedołącznym sound systemem rozgościliśmy się na plaży. Trochę sportu (poza pływaniem, no chyba, że trzeba było ratować piłkę wykopaną do wody), muzyki, potem Msza Święta i obiad. Jednym z najbardziej wyczekiwanych punktów programu był konkurs, w jakim animatorzy mogli wygrać rowery. Bieg w workach, skakanie ze skakanką z równoczesnym śpiewaniem i oszacowywanie ile ziaren fasoli jest w słoiczku. Potem tańce. Późnym wieczorem wróciliśmy do Freetown.
Najbardziej niezwykłe w tej wycieczce było oglądanie 16-letniego Issy, który bawił się w piasku jak mały chłopiec budując zamki. Widok prawie pełnoletniej młodzieży turlającej się po plaży i smakującej słonej wody. Ich dziecięce zdziwienie – większość z nich pierwszy raz w życiu mogła przyjechać w to miejsce.
ROZDZIAŁ CZWARTY – Numer 2012
Jest jedna wspólna dla Polski i Sierra Leone cecha sylwestrowej nocy – wiele osób wybiera się na zabawy i tańce. Jdnak są też rzeczy zasadniczo inne.
Po pierwsze te zabawy są wszędzie – nie na głównym rynku miasta czy w pubach i dyskotekach. Kto posiada sound system ten wystawia go na ulicę i włącza muzykę na cały regulator, aż ziemia drży od basów. Po drugie te zabawy nie zaczynają się wieczorem, ale już rankiem, a w zasadzie one trwają nieprzerwanie od tygodni, a kończą… tego nie wie nikt. Co jakiś czas po prostu za oknem rozlega się dźwięk z głośników i nieważne czy jest 11 rano czy w nocy. A już najmniej ważne czy sąsiadom to przeszkadza, czy nie. Po trzecie w Sierra bardzo silne jest wierzenie, że bycie w kościele o północy zapewni dobrobyt, zdrowie i spokój na następny rok. Miasto rozbrzmiewa więc nie tylko dyskotekową muzyką, ale dźwękiem dzwonów i śpiewów kościelnych (nie mniej skocznych od tych z dyskoteki). Na Mszy w naszej parafii koścół był wypełniony po brzegi i dla wielu ( w tym dla nas) nie starczyło już miejsca w środku. Północ jest czasem składania sobie życzeń, gwaru i zamieszania. Dobrze jest w tym momencie zwrócić uwagę na to, co ląduje pod nogami, bo może to być odpalona petarda. Kiedy szał witania Nowego Roku minie, kontunuuje się celebrowanie Eucharystii. Ostatnia chyba rzecz, którą zauważyliśmy – w Sylwestrową noc życie we Freetown toczy się jak w dzień. Na ulicach jest mnóstwo ludzi. Niektórzy właśnie wyszli z kościoła. Sprzedawcy handlują jak codzień. Transport publiczny funkcjonuje na pełnych obrotach. Tworzą się korki. Wydaje się, że nikt nie śpi.
Nowy Rok jest wolny od pracy. Sprawuje się tę sama liturgię co w Sylwestra w nocy. Wiele osób wybiera się na plażę. Długie wakacje dobiegają końca.
EPILOG
Dla nas czas po Bożym Narodzeniu też był długimi wakacjami. Oratorium było zamknięte. Mogliśmy wyspać się, pojechać na plażę i na wieś. Te wszystkie różnice, które opisaliśmy, wpłynęły na przeżycie Świąt. Z daleka od utartych szlaków, od tego, co powtarza się co roku i powszednieje, pod czym skrywa się prawdziwy sens Świąt. Rodzinne ciepło, choinka, atmosfera, wieczerza wigilijna. Na co się tak naprawdę czeka – na karpia i pierogi czy na Jezusa? My nie czekaliśmy w tym roku na kolację. W tym roku nie było białego obrusu a Pasterkę spędziliśmy boso, żeby czuć przyjemny chłód podłogi. Czas Adwentu był niezwykle tudny. Dopadły nas choroby, trzeba było zorganizować Christmas Camp, byliśmy przemęczeni. Czekaliśmy na te Święta z wiarą, że kiedy nadejdą dadzą odpoczynek. Ale nie tylko taki związany z dniem wolnym (w Boże Narodzenie kończyliśmy Christmas Camp, niebyło mowy o wolnym). Odpoczynek duszy, radość z Przyjścia. I przyszedł. Pojawiły się siły, choroby ustąpiły.
Jest jeszcze jedno. Kiedy podczas Pasterki za oknem kościoła huczała muzyka z pobliskiej imprezy można było odkryć coś niezwykłego: Bóg nie zatrzymuje ludzkiego pędu, aby obwieścić światu, że przyszedł. Tak jak nie zrobił tego 2000 lat temu. Przychodzi w zgiełku, do zabieganych ludzi, którzy nie rozpoznają go w ciężarnej, cierpiącej Maryi. Jak często my jesteśmy podobni, kiedy skupiamy się na całej oprawie Świąt, a zapominamy o tym, że On jest tuż, we drzwiach? On jest czasem w naszych drzwiach – może w sąsiednim mieszkaniu, w naszym sąsiedzie, w członkach rodziny, do których nie odzywamy się może przez lata, w ludziach mijanych na ulicy, w kierowcy, który nas dzisiaj zdenerwował. W tym roku my staraliśmy się, aby był dla nas w gromadach dzieci, które przyszły na Christmas Camp – głośnych, niezdyscyplinowanych, bijących się o byle głupstwo, ale jakich roześmianych, skupiających się przy konkursach, śpiewających kolędy.
Kiedy Syn Człowieczy przyjdzie w swojej chwale wraz ze wszystkimi aniołami, wtedy zasiądzie na tronie swej chwały. Wówczas zgromadzą się przed Nim wszystkie narody. A On oddzieli jednych od drugich, jak pasterz oddziela owce od kozłów. Owce postawi po swojej prawej stronie, a kozły po lewej. I powie król do tych po prawej stronie: „Zbliżcie się, błogosławieni mojego Ojca. Weźcie w posiadanie królestwo przygotowane dla was od początku świata. Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie; byłem nagi, a przyodzialiście Mnie; byłem chory, a zatroszczyliście się o Mnie; byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie”.
Wtedy zapytają Go sprawiedliwi: „Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym i nakarmiliśmy Cię, albo spragnionym i daliśmy Ci pić? Kiedy widzieliśmy Ciebie jako przybysza i przyjęliśmy Cię, albo, że byłeś nagi i przyodzialiśmy Cię? Kiedy widzieliśmy Ciebie chorego lub w więzieniu i przyszliśmy do Ciebie?” A król im odpowie: „Zapewniam was: Wszystko, co zrobiliście dla jednego z tych najmniejszych moich braci, zrobiliście dla Mnie”.
Następnie powie do tych po lewej stronie: „Odejdźcie ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, który przygotowano diabłu i jego aniołom. Bo byłem głodny, a nie daliście Mi jeść; byłem spragniony, a nie daliście Mi pić; byłem przybyszem, a nie przyjęliście Mnie; byłem nagi, a nie przyodzialiście Mnie; byłem chory i w więzieniu, a nie zatroszczyliście się o Mnie”.
Wtedy oni zapytają: „Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym lub spragnionym, przybyszem lub nagim, chorym lub w więzieniu, a nie usłużyliśmy Tobie?” Wtedy im odpowie: „Zapewniam was: Czego nie zrobiliście dla jednego z tych najmniejszych, tego nie zrobiliście dla Mnie”. I pójdą oni na wieczną mękę, a sprawiedliwi do życia wiecznego. (Mt 25, 31-46)