365 dni, 4 oczy i 1 Ghana
Kochana Aguchu,
Pamiętasz, jak pisałam do Ciebie ostatnio..? Ghańskie słońce budziło nas jeszcze co rano, a nocny stukot kropli na dachu przypominał o porze deszczowej. Napisałam wtedy, że to mój ostatni list do Ciebie z Czarnego Lądu…
Dziś mijają już 3 miesiące odkąd wróciłyśmy do Polski, ale ja myślami wciąż uciekam daleko, na sąsiedni kontynent. Zastanawiam się, co zmieniło się w Boys Home, czy może trafili tam nowi wychowankowie? Wspomnienia prowadzą mnie do małego Erica i Gabriela, którzy we wrześniu po raz pierwszy poszli do szkoły. Pamiętasz, marzyło nam się zobaczyć ich w szkolnych mundurkach… Ciekawi mnie, czy Philip wciąż pajacuje, a Albert robi głupie miny, czy Johnson nadal tak pięknie się uśmiecha, a Evans pisze niestworzone historie, zamiast odrabiać lekcje. Czasem chciałabym przemierzyć wzrokiem tysiące kilometrów, by choć na chwilę zobaczyć, jak radzą sobie nasi rozbójnicy.
Otóż, w minioną środę 26 października, zostałam zaproszona do jednej z poznańskich kawiarni, by opowiedzieć o swoim doświadczeniu misyjnym. „Cafe Misja” przyciąga nie tylko swoją nazwą i oryginalnym wystrojem, ale przede wszystkim możliwością spotkania ludzi, którzy przemierzyli świat. Nie należymy jeszcze do tego kręgu, ale Międzynarodowe Forum Współpracy Rozwojowej, trwające przez ostatni tydzień w Poznaniu , znalazło miejsce w swoim programie także dla naszego Domu dla Chłopców Ulicy.
Wielką radość sprawił mi widok szerokiego grona wolontariuszy z naszej organizacji, ale też Redemptoris Missio i Akademickiego Koła Misjologicznego. Niewielka sala zapełniona była po brzegi również za sprawą innych zainteresowanych, którzy być może nigdy wcześniej nie słyszeli o podobnych wyjazdach. To właśnie było najpiękniejsze: ludzie, którzy przyszli, by poznać moją prostą historię. Naszą historię.
Po krótkich informacjach geograficzno-kulturowych, zaprezentowałam minione 365 dni na zdjęciach. Nasze radości i wyzwania, zabawy i praca, wzbudziły szeroki uśmiech publiczności, który był dla mnie zachętą do dalszych opowieści. Mówiąc miałam wrażenie, że znów jestem w Ghanie, że za rogiem czekają rozbójnicy, a Ty wołasz mnie na kolejne zajęcia. Stałaś tam przy mnie, wiesz? Półtorej godziny słów, obrazu i dźwięków wystarczyło, by przywołać wspomnienia, a zgromadzonym dać szansę poznania choćby niewielkiej cząstki ghańskiej rzeczywistości.
I oto, kiedy skończyłam, stała się rzecz niezwykła: młode małżeństwo podeszło do mnie, by porozmawiać. „Chcielibyśmy zamieszkać w Ghanie” – powiedzieli, a ja usiadłam z wrażenia. Poszukując informacji, natrafili na moją prezentację i postanowili dowiedzieć się jeszcze więcej o życiu w Ghanie. Pogrążyliśmy się w długiej rozmowie o sytuacji gospodarczej, możliwości pracy, zamieszkania, ale też urokach kraju i jego bogactwie kulturowym. To było naprawdę niezwykłe doświadczenie, zupełnie niespotykane. Ale, jak powiedzieli, jeśli cel jest dobry, wszystko się uda, bo Ktoś czuwa.
I ja mówię, że nieprzypadkowo, pewnego dnia, może dwa lata temu, postanowiłyśmy razem wyruszyć do Ghany. Nie bez powodu przeżyłyśmy 365 dni zupełnie nowych doświadczeń i trudnych wyzwań na Czarnym Lądzie. To nie był przypadek, że znalazłyśmy się tam razem. I chociaż teraz naprawdę mogłabym wrzucić ten list do skrzynki pocztowej, bo dzielą nas setki kilometrów, ja wiem, że jest w tym Boży zamysł.
Bądź zawsze radosna!
Twoja A.