Nie ma chwil trudnych
Na szkoleniu MSZ w Warszawie ktoregos dnia padlo jedno slowo, ktore zawiera sie w ogole mojego szoku kulturowego: polichronia czasu. To wlasnie kielkuje we mnie. Nie licze dni i godzin, choc pamietam, ze jestem w Peru juz ponad trzy miesiace. Niestety wiadomosci na blogu nie pojawiaja sie odpowiednio czesto. Juz spiesze z wyjasnieniem, dlaczego polichronia i skad te dziury na stronie bloga.
Kiedy psuje sie glowny motor zasilajacy prad w calym miescie San Lorenzo – nikt nie ma dostepu do pradu. Ja, jako, ze mieszkam na parafii, mam go jedynie wieczorami. To kilka chwil na zaladowanie komputera i komorki. Pozyteczne chwile, choc krotkie i za ktorymi tesknie coraz mniej. Wstajemy wczesnie, by klasc sie po zmroku. Zycie wyznacza slonce. Slonce, ktore jest przeciez z Gory – nie sposob sie nie dostosowac.
Co jeszcze odciaga od korespondencji? Moje ukochane dzieci. Oratorium przyciaga kazdego dnia okolo 60 – 70 osob w roznym wieku. Droge do oratorium wyznaczaja spotkania z dziecmi, ktore z daleka wykrzykuja moje imie. Czesto tez wielu z nich wybiega naprzeciw i serdecznie wita, zabierajac torby, pilki, siatki i wiadra, ktore ze soba ciagniemy. Powrot, natomiast, to zerkanie na grajace w Bingo panie domow, spacer z 10 dzieci, na ktore przypada po 1 palcu moich rak i uwierajace juz sandaly.
A doniesienia z oratorium? Malowanie oratorium trwa, co oznacza duzo dobrej zabawy dla dzieci. Odbijanie swoich rak i podkradanie papieru sciernego to ulubione zajecia. Czesto wylegujemy sie na chuscie Klanzy, grajac, spiewajac, czy rozmawiajac. Sport to kolejne ulubione zajecie. Za nami juz setki wykonanych kolczykow i bransoletek. Dziewczyny w oratorium mialy dzieki temu zajecie przez jakis czas. Dzis wrocily do grania w pilke nozna i siatkowke. Dzieki warsztatom jednak rozmawiamy czesciej i zastanawiamy sie nad nastepnymi.
Za mna takze pierwsze suri. Pierwsze zjedzone robaki. Grubiutkie i pelne bialka glisty, ktore rano wily sie na talerzu, popoludniu byly juz w moim zoladku. Za to chicha, yuka i banany towarzysza mi niemal kazdego dnia. I jak moglam zyc 24 lata bez sokow, ktore dzisiaj pije codziennie, wracajac z porannych zakupow? Po obiedzie biegne z posilkiem do mojego amigo. Ow bezdomny, ktoremu kilka lat temu ksiadz stworzyl zadaszenie i legowisko, wita mnie i zegna, powtarzajac kilka razy ´Buenos dias, seniorita, Buenos dias, seniorita, Gracias, seniortia, Gracias, seniorita´. Moj amigo.
Powoli wylaniaja sie takze nowi, dobrze rokujacy animatorzy. Kilka osob, dla ktorych odpowiedzialnosc za dzieciaki i oratorium jest rownie silna, jak moja, czy Sylwii, zostana przez nas przygotowane do tej roli. Karol, Katiana, Jesús czy Barcel – mlodzi i bardzo zaradni.
Nie ma chwil trudnych, bo te dobre calkowicie przyslaniaja momenty, kiedy tesknie za czekolada Goplana, krakowskim, naukowym klimatem, domowym obiadem u dziadkow i spotkaniami z bliskimi. Bog jest wielki i Jego pomysl na moja misje w San Lorenzo .. bardzo mi sie podoba.