To jeszcze nie koniec…

To nie koniec… a dopiero początek. Mimo, że wróciłam już do Polski to jednak myślami jestem jeszcze tam. Gdzieś wśród kolorowych ludzi na promie płynącym z Freetown do Lungi na lotnisko lub na pace naszego samochodu z Kasią, Basią, Łukaszem i animatorami w oczekiwaniu na godzinę odlotu naszego samolotu. Część animatorów (około 6 osób) wybrała się z nami na lotnisko (we Freetown jest to wyprawa trwająca niemal cały dzień!). Byli pod wrażeniem tego, że mamy lecieć samolotem. Jest to dla nich coś zupełnie nieosiągalnego (przynajmniej teraz) chociaż każdy z nich skrycie marzy o tym aby się stamtąd wyrwać na jakiś czas lub na zawsze. Mam nadzieję, że kiedyś też ukażą się przed nimi możliwości i będą mogli się uczyć, podróżować i rozwijać na miarę swoich potrzeb. Podróż trwała 30 godzin wszelkimi możliwymi środkami transportu: samochodem, promem, samolotem i pociągiem. Przesiadek nie da się zliczyć a jednak wydaje się, że było to jak oka mgnienie. Ciągle mam jeszcze pod powiekami łzy smutku, wywołane myślą, że prawdopodobnie już się nigdy nie zobaczymy.

W Europie wszystko jest jakby nowe, inne, mimo że tak dobrze znane. Zadziwia komfort życia i dostatek. Na granicy polsko-niemieckiej zatrzymaliśmy się na krótki postój aby coś zjeść. Weszłam do Chaty Polskiej. Moim oczom ukazała się wielka lodówka pełna jogurtów. Wybór był tak wielki! A ja chciałam kupić tylko 1 jogurt. Z całej tej obfitości nie potrafiłam wybrać. Przypomniało mi się, że we Freetown w St. Mary (popularnym supermarkecie) przez 6 tygodni mieliśmy do wyboru tylko 2 rodzaje jogurtów: naturalne lub owocowe. Wybór był prosty. Tylko ludzie, których naprawdę było na to stać mogli sobie pozwolić na ich kupno. Przeciętni obywatele kupowali najpotrzebniejsze produkty: ryż, warzywa, ryby, chleb na rynku ulicznym.

Jak się dziś dowiedziałam, w Bydgoszczy – moim rodzinnym mieście, miał się odbyć koncert Dubska, na który oczywiście poszłam. To zadziwiające, że zawsze kiedy postanawiam coś zrobić dla innych, pomóc innym, Dubska w jakimś sensie mi towarzyszą. Podobnie było na Przystanku Jezus i Woodstocku jak i teraz. Bez nich ten wyjazd do Afryki byłby po części niemożliwy, ponieważ dzięki jednemu z nich poznałam bliżej salezjanów i Boga. Także poniekąd dziś pewna 7-letnia historia poszukiwań i chęci spłacenia swojego długu wdzięczności się skończyła. Ale czy na pewno???

Właśnie nadchodzi czas na podsumowanie, uporządkowanie wywiadów, przejrzenie zdjęć, zebranie opowieści w historie bohaterów wywiadów. Ich radość i wesołość z rzeczy prostych, chęć przebywania z innymi i umiejętność radzenia sobie z trudnymi sytuacjami pozostaną ze mną na długo. Wszystko co tam przeżyłam będzie jeszcze trwać: we wspomnieniach, nowym spojrzeniu na życie, otaczającą mnie kulturę europejską czy podejściu do ludzi.

Magda