Te momenty masz na dalsza drogę
Czy jest recepta na nie oswajanie się z ludźmi i przestrzenią? Chce kochać, ale dlaczego muszę to robić na odległość? Poltora miesiąca w Domu dla Chłopców w Limie było czasem błogosławionym. I przynosi owoce. 6 tygodni nauki hiszpanskiego i angielskiego, wsluchiwania sie w muzykę rożnych regionów Peru, grana na żywo przez naszych chłopców, 6 tygodni pracy w kuchni, zmywania, prania, sprzatania patio, rozmow, zwiedzania, odwiedzania tysiąca sklepów, pysznego soku pomarańczowego, empanady de cheso i innych najwazniejszych momentow. Wszystko to tylko ulamek. Najwazniejsi sa ludzie. Nigdzie indziej nie poznam tych kilku, tak bliskich mi dzisiaj, osob.
Choc przytulili mnie mocno na pozegnanie, przedwczoraj zabralam ich ze soba do San Lorenzo. W sercu.
Ostatnie dni w Limie uplywaly szybko i wyjatkowo interesujo. Urodziny don Bosco obchodzilismy rownie hucznie, jak kazde inne urodziny. Pochod przez miasto byl wyrazem radosci i swiadectwa milosci. Zjednoczeni, spiewalismy o tym, jak wazny jest dla nas Janek. Innym razem zabrano mnie do tajemniczego miejsca – Brisas del Titicaca. Najlepszego wprowadzenia kulturowego, jakiego tutaj do tej pory doznalam. Tance z roznych czesci Peru wspierane przez orkiestre otwieraly oczy na roznorodnosc tego panstwa. Po raz kolejny. Moja codziennosc – pranie, sprzatanie, nauka angielskiego, mecze futbolowe i asystencja – przeplataly sie teraz z bogactwem kulturowym Cuzco, Huancayo, Piura, Limy etc.
Pozdrawiam z Yurimaguas. Skoro czas plynie w Peru inaczej, to i zmieniaja sie wszelkie mozliwe plany. W tej chwili powinnam byc na lanci, ktora jutro zacumuje w San Lorenzo. Przez zlamane okulary brata Jose Jose czekamy jednak do poniedzialku. Wtedy tez wyruszmy do misyjnego domu, do Domu. Wszystko jednak jest juz przedsmakiem owej casity. Jestesmy w selvie, co widac po papugach w domowym ogrodku, spoconym podkoszulku i komarach. W dodatku gigantyczna rzeka Marañon, na ktora spogladam znad talerza zupy przy obiedzie.
Czy to sen?