„Super market”
W końcu po długich trudach Edytka uporała się z wielką „kupą” rzeczy z darów, posegregowała je i 3 tygodnie temu zaczęliśmy w każdą sobotę wyprzedawać rzeczy za wcześniej nazbierane przez wszystkich talony. Na początku poszły w ruch rzeczy dla maluchów i dziewczynek, a tydzień temu dla małych chłopców. Najbardziej jednak obawialiśmy się tego tygodnia, gdyż do głosu miały zostać dopuszczone matki i starsze córki, a to nie lada problem ponad 30 Peruwiańskich kobiet, każda spragniona kanadyjskiej mody(bo właśnie z Kanady przychodzą do nas stosy rzeczy) i w większości są to na prawdę dobre rzeczy. Po ostatnim „super markecie” wszyscy, którzy przychodzą na oratorium zaczynają powoli wyglądać niczym w Europie. Już nie w obszarpanych szarych ciuchach, ale w połowie modnie w połowie po Peruwiańsku. Jak zwykle Edyta dała każdemu swoje numerki w zależności od ilości posiadanych talonów, aby nasz „super market” nie przypominał słynnego kabaretu ani mru mru i naszej słynnej pomyłki z ostatnich świąt Bożego narodzenia. Zatem wszystko odbyło się bez zarzutu i perfekcyjnie. Jak to dobrze mieć taką żonę. Sam bym tego nie wymyślił. Co więcej wystawiłbym chyba wszystko przed bramę i schował się gdzieś dopóki wszystko nie zniknie :)
Chłopaki za każdym razem coraz lepiej radzą sobie z prowadzeniem zajęć i praktycznie nie pomagamy już im wcale. Cieszy nas to bo dzięki temu będziemy mogli niedługo w soboty zacząć robić coś nowego, a to bardzo wartościowy dzień.