Kusheh-o Sierra Leone!
Oto jesteśmy. Dwoje poto (białych) w Salone (Sierra Leone). Od piątku 28.01.2011 staliśmy się częścią wspólnoty w Don Bosco Fambul w stolicy kraju – Freetown. Pierwszy kontakt z Afryką był trochę nieśmiały – pod przykrywką nocy wysiedliśmy z samolotu. Na lotnisku czekał już na nas Fr. Jose Ubaldino Andrade – dyrektor ośrodka.Od razu więc poczuliśmy sie pewniej. Pomógł nam przebrnąć przez wszystkie formalnosci na lotnisku . Wkrótce poznaliśmy pozostałych księży i braci należacych do wspólnoty salezjańskiej – z Niemiec, Białorusi, Nigerii, Ghany… Wszyscy oni przyjechali, żeby nas przywitać.Z Lungi, gdzie wylądowaliśy zabrali nas nad ocean, skąd promem przepłynęliśmy do Freetown. Na drogach, nie bardziej dziurawych niż w Polsce, jeździ się szybko, używając klaksonu i często długich świateł. Ciemna noc przysłoniła nam zupełnie domostwa, które zjandowały się przy drodze (mimo wszechobecnych latarni elektryczność nie wszędzie dotarła). Gdy dobiliśmy do drugiego brzegu pozostała nam juz tylko droga autem do Don Bosco Fambul.
Dziś mija dziewiąty dzień, odkąd się tu znaleźliśmy. To niewiele ale był to naprawdę intensywny i owocny czas. Już pierwszego dnia Afryka zażądała abyśmy tu zostawili cząstke siebie. Gdy Fr. Uba pokazywał nam teren parafii i Szkoły Salezjańskiej, zgubiłem obrączkę. Ciężko było to przyjąć. Przez resztę dnia myśli cały czas krążyły wokół niej…
Nasz pierwszy dzień w DBF był czasem przygotowań do wielkiego święta, jakie było obchodzone w niedzielę i poniedziałek z okazji dnia Świętego Jana Bosko. Porządki, pranie, gotowanie dla zaproszonych gości, ogólny harmider i my w tym wszystkim. Poznawaliśmy mnóstwo ludzi – nauczycieli, wychowawców, pracowników socjalnych. Połączenie ich imion, twarzy i funkcji, jakie wykonują w ośrodku jest dla nas wciąż nie do wykonania. A dodatkowo tłumy dzieci – wychowanków i tych, które przychodzą z zewnątrz.
Dzieci są niesamowite. Ciekawskie, energiczne (i to jak!). Pozdrawiają nas, uśmiechają się a nade wszystko chcą nas dotykać: skóry, włosów. Odkryły, że przyciskając białą skórę, przez chwilę zostaje jasny punkt. Pytają, czy wszyscy w Polsce są biali i śmieją się z naszej waluty („złoty” – gold). Wszystkie dzieciaki, zarówno dziewczynki jak i chłopcy, kochają tu piłkę nożną. Grają w nią wszędzie, gdzie się tylko da i czym się da, na temat tego jak może wyglądać piłka dałoby się napisać tu pracę magisterską.
Uroczystość św. Jana Bosko rozpoczęliśmy Mszą Świętą w parafii św. Augystyna, a w zasadzie dwiema – dla dzieci, krótka (zaledwie 1,5 godziny) i dla dorosłych – dłuższa, 3-godzinna. Byliśmy na tej dla dzieci. Pod gołym niebem, a w zasadzie w przyjemnym cieniu ogromnego drzewa. Tutaj to dzieci przygotowują wszystko do Mszy – noszą ławki i stoliki, dorośli tlko nadzorują. 90% ubioru to strój szkolny – niebieskie sukienki z żółtymi lampasami oraz żółte koszule i niebieskie spodenki. Dzieci początkowo spokojnych, pod koniec Mszy nie dało się ujarzmić (dlatego tylko 1,5 godziny). Przekazywanie znaku pokoju zawsze będzie symbolem jedności, jednak tutaj dodatkowo wywołuje ogromną radość, a my nie wiedzieliśmy, czy cieszyć się, czy uciekać, kiedy zobaczyliśy, że wszystkie dzieciaki biegną do nas.
Maluchy są wszędzie. Widać ich dużo na ulicach każdego ranka i popołudnia z tornistrami, różnorodnymi torebkami i plastikowymi torbami, maszerujących w mundurkach do i ze szkół, których jest tu mnóstwo, a mimo to jest jeszcze wiele dzieci, które nie pobierają edukacji. Jedną ze szkół prowadzą tu Salezjanie – na terenie parafii, przy kościele. Są tam 2 poziomy nauczania: można porównać je do polskiego przedszkola i szkoły podstawowej. Jest to szkoła podobna do wszystkich innych w Sierra Leone – pobierane jest czesne za naukę, nauczyciele opłacani są przez rząd. Coś jednak ją wyróżnia – charyzmat księdza Bosko, który z wielkim trudem wprowadzany jest wśród nauczycieli.
Wśród wszystkich klas jedna jest szczególna – grupa około 16 dzieci (choć to się zmienia) objętych tzw. Programem Mamy Małgorzaty. Są to dzieci, które nigdy nie chodziły do szkoły, ponieważ rodzice wolą aby pracowały, najczęściej zajmując się handlem. Są przy tym bardzo sprytne i znają się na rzeczy. Na jednym z rynków spotkaliśmy chłopca, który sprzedawał zimne napoje. Zachęcał nas do kupna (byliśmy wtedy z Fr. Ubą): „Chrystus powiedział, żebyśmy pili Jego Krew, więc musicie kupić u mnie to wino”. Pracownicy socjalni starają się dotrzeć do takich rodzin oferując im pomoc w zależności od potrzeb każdej z osobna. Dodatkową zachętą jest obiad, jaki dzieci te dostają w szkole. Celem programu jest objęcie tej grupy edukacją. Bez pomocy nie mają szans, aby nauczyć się choćby czytać i pisać. Grupa, którą zebrali Salezjanie jest zróżnicowana – pod względem płci, wieku, wyznania. W pracy z nimi potrzebne jest szczególne podejście. Nie chodzi tylko o naukę, ale o funkcjonowanie w społeczeństwie. Są bardzo nieśmiałe, trudno im nawet powiedzieć jak się nazywają, zasłaniają usta dłonią, kiedy mówią i boją się wyrazić własne zdanie, nawet w kwestii tego, co chcą narysować. Dodatkowym problemem jest podejście nauczycieli, którzy narzucaja „prawidłowe” myślenie, działają schematycznie ucząc tekstu na pamięć, a nie czytania. Staramy się więc, narazie z Fr. Ubą, prowadzić lekcje dla nich trochę inaczej, traktując je jak zabawę. Jest to naprsawdę dobry czas, a owoce zbieramy każdego dnia, choćby podczas wizyt w domach dzieci czy Eucharystii na których się spotykamy Ich uśmiech, radość i gest wyciagnietych dłoni – bezcenne!
Jesteśmy tu juża ponad tydzień. Nasza aklimatyzacja trwa, ale nie było chwili, której byśmy żałowali. Afryka pokazuje nam jak można żyć inaczej, niż znamy to z Europy. Naszym założeniem, zanim tu przyjechaliśmy, była pomoc, oddanie kawałka siebe dla innych. Po zgubieniu obrączki może trochę wystraszyliśy się, że to miejsce będzie chciało nam wiele zabrać, jednak już ten pierwszy tydzień pokazał, jak dużo możemy dostać, tylko trzeba się po to schylić, jak po ową obrączkę. Po kilku godzinach wróciliśmy na miejsce, gdzie została zgubiona – stroma droga, pełna malutkich kamieni, dziur i zakamarków. Szanse odnalezienia zerowe. A jednak…