Z Księdzem Bosco, jest BOSKO!
Jedną nogą w Polsce, myślami w Cusco, pędzę donieść co dzieje się w Piura. Dawno nic tu nie pisałam, bo i nie było kiedy i nie bardzo chciałam się dzielić wszystkim co się działo. Zbieram teraz wspomnienia i chowam w sobie jak muszelki w pudełku. Nie chcę żebym kiedyś odkryła, że nie pamiętam jakiegoś spotkania, osoby, uśmiechu…
Doświadczam też ostatnio wiele miłości i oznak przywiązania, wystarczy, że wspomnę, że to moje ostatnie dni w Bosconii i większość roześmianych buziek smutnieje, oczka robią się szkliste. Przeżyłam już kilka rozstań takich powiedzmy, że na zawsze, bo kilkoro dzieci wyjechało na wakacje albo moja córka Teresa, przeprowadziła się. Było ciężko, szczególnie, że nikt mnie na to nie przygotował, dowiedziałam się tego samego dnia, że to już, że koniec, że pa… I nawet łza nie spłynęła na policzek, bo… bo ja w to nie wierzę, że to już, że przyjdzie mi powiedzieć żegnajcie, że naprawdę stąd wyjadę. Tak samo, jak do dziś nie czuję tego, że jestem tak daleko od domu, wciąż wydaje mi się, że po prostu przez jakiś czas nie mogę pojechać do rodziny, nie czuję po prostu tej odległości, tych kilometrów ciągnącego się aż po brzegi Europy oceanu.
„Seniorita niech nie wyjeżdża”, „kiedy znowu przyjedzie?”, „dlaczego nie może zostać?”….i wiele innych zdań tego typu słyszę na co dzień. Chino liczy ile dni brakuje do przyjazdu moich rodziców i narzeczonego. Mówi z uśmiechem „Magda już za dwa tygodnie, Magda!”, a ja „tak tak Edson, już zaczynasz przygotowywać fiestę, wyjadę i będzie je! w końcu sobie pojechała”. „Nie Magdusia, ja się cieszę z Tobą, że będziesz mogła zobaczyć swoją rodzinę, ale nie chce żebyś wyjeżdżała, nie możesz zostać?”.
Vacaciones utiles, które teraz prowadzimy od początku powodowały we mnie sprzeczne uczucia, zasadniczo była ma nie, nie odnajduję się jakoś specjalnie w tej formie apostolatu, ale ekipa ludzi, którzy przy tym pracują jest świetna. Jest po prostu tak jak powinno być. Dzielimy się zadaniami, jedzeniem, rozmawiamy jak starzy znajomi, dokuczamy sobie, również klerycy, których przysłano z Limy i jeden aspirant wprowadzili ożywienie do wspólnoty. Z nimi też śmieszne rzeczy odchodzą, budzimy się wzajemnie na porannych medytacjach, rzucamy serwetkami przy jedzeniu, no i wspomagamy jak się da. Dwójka z nich to moi synowie, kolejnych dwóch to rodzeństwo, jeden stwierdził, że nie chce być moja rodziną, jest po prostu Pedro. Z braćmi przygotowywujemy słówka na dzień dobry, które mają być motywacją na cały dzień. W zasadzie robi to nasz starszy brat hno. Daniel, a że jest dobry w te klocki, to ostatnio zostało jeszcze czasu na założenie mi FB, bo przecież nie może być, że nie będę miałą z nimi kontaktu. Tak to żyje się teraz w Bosconii.
A dlaczego okres wakacyjny mniej mi się podoba niż wcześniejszy? Bo tak wyszło, że muszę więcej pracować z listami i rzeczami, co ludźmi, naszymi kochanymi, rozkapryszonymi i rozkrzyczanymi wtedy co nie trzeba oratorianami. Ale już jakoś przyjęłam do siebie, że logistyką też ktoś musi się zająć i że jeśli padło na mnie to to zrobię najlepiej jak potrafię i staram się tak to zorganizować, żebym jeszcze jak najwięcej czasu mogła poświęcić na bycie z dzieciakami. Dzieci z vacaciones jest 650, po południu na Sol Bosco przychodziło ok. 120, ale teraz, gdy rozpoczęły się zawody, mamy tu blisko 300 dzieci. Z tysiącem to ja się nawet pożegnać nie zdążę. Pero cicho sza o pożegnaniach, jeszcze będzie, teraz kilka fotek, by zilustrować co tu się tak naprawdę dzieje.