Feliz Navidad!

Po pierwsze to przepraszam, że już ponad miesiąc się nie odzywałam. Tłumaczenie? Cóż albo urobiona byłam po łokcie i siadając przed komputerem zasypiałam (o czym Alicja Wam chętnie opowie), albo jakoś nie miałam ganas para escribir, bo nie zawsze ma się dzień na bloga. Zaraz Was wprowadzę w to, co minęło i w to, co dzieje się teraz, ale przedtem:

Życzę byście nigdy nie zapomnieli dlaczego świętujemy i między kuchnią a stołem odnaleźli Maleńkiego Jezuska, naszego Zbawiciela, który niech Wam błogosławi obdarzając radością i pokojem.

Nie zdawałam sobie wcześniej sprawy jak wielką rolę w świętowaniu odgrywa otoczka i forma świętowania. Przyzwyczajona do codziennej asystencji na roratach, których tu nie ma (codziennie byłam na Mszy świętej we wspólnocie, ale jednak roraty to roraty) nie potrafiłam odnaleźć się w adwencie. Opuszczałam kaplicę i śpiewałam Oto Pan Bóg przyjdzie, Niebiosa rosę albo Maranatha żeby poczuć klimat oczekiwania. Druga część adwentu zbiegła się z zakończeniem tegorocznego oratorium. W sobotę wieczorem dowiedziałam się, że niedziela 12 grudnia to moje ostatnie oratorio periferico na Villa Kurt Beer. Oratorium, którego nie potrafię ogarnąć tak od A do Z, ale z którym się strasznie zżyłam. Nie tak to sobie wyobrażałam, ale cóż jesteśmy w Peru i trzeba brać co dają i wykorzystać to najlepiej jak można. Na szczęście dzieci, nieświadome tego jak wielką radość mi sprawiają, pokazały, że moja 5 miesięczna obecność w tym miejscu wydaje jakieś owoce. Chyba po raz pierwszy udało się zebrać wszystkie dzieci i przeprowadzić jedną wspólną zabawę, w której wszyscy co do jednego brali udział i byli zadowoleni. Integracja, to czego mi brakowało wśród tych dzieciaków, została osiągnięta. No dobra, wiem, że to nie jest sprawa jednorazowa, ale myślę, że jak się udało raz, to każdy następny będzie już łatwiejszy.

Skończyło się też tegoroczne Estudio dirigido i festivo. Dniem zakończeniowym był czwartek 16 grudnia, w którym to dniu w Bosconii miała miejsce Chocolatada. Już w listopadzie, a w grudniu to właściwie każdego dnia, słyszałyśmy od dzieci to słowo, które początkowo niewiele nam mówiło. Teraz już wiemy, że wiąże się z piciem gorącej czekolady, jedzeniem panetonu i prezentami. Część pierwsza była artystyczna i oprócz zorganiozowanej grupy zabawiaczy występowały wybrane i przygotowane przeze mnie dzieci. Zdjęcia z jasełek, gdy Alicja zgra je z swojego aparatu. Tego dnia rozpoczęła się też Nowenna do Dzieciątka Jezus, na którą przychodziło bardzo dużo dzieci. Zwabione rozdawanymi każdego dnia karteczkami, z których powstał obrazek. Na wszystkich, którzy oddali te obrazki kompletne czekał prezent. 104 było najwytrwalszych i dziś z Mszy Świętej wracali z swoimi premiami.Przychodziły dzieci z wszystkich oratoriów oraz z sąsiadującego z nami colegio, gdzie byłyśmy z zaproszeniami.

Wydawać by się mogło, że gdy nie ma oratoriów wolontariuszki mają wolne i odpoczywają leżąc do góry brzuchem. Może i są takie miejsca, ale Bosconia do nich nie należy. Zostałyśmy zaangażowane w ubranie trzech choinek, świąteczne przyozdobienie domu, ustawienie szopki w kościele (co zajęło dwa przedpołudnia i wcale mnie nie satysfakcjonuje, a także zrobienie zakupów świątecznych, ponieważ przypadło nam w udziale przygotowanie kolacji wigilijnej i świątecznego obiadu.

Jak już wspomniałam kolację, na której był barszcz z uszkami (Eli i Asi dziękujemy za kapustę kiszoną), pierogi: ruskie i z serem, kompot, indyk, arroz arabe, salsa de piña, ensalada de frutas, makowiec, sernik, różnorodne pierniczki, a wszystko to wyszło z pod polskich rączek (nie ma to jak przygotowywać coś czego się nawet raz w życiu nie jadło. W tym miejscu chce powiedzieć ogromne MUCHAS GRACIAS dla rzeszowianek Ani i Basi, które zrobiły całą czarną robotę i bez których chyba do dziś siedziałybyśmy w kuchni. Z nieba nam spadły te dwie kochane turystki, które podróżują z Boliwii aż do Panamy, a z nami postanowiły spędzić Święta.

Więcej oraz zdjęcia w kolejnym odcinku, dziś słucham moich bliskich i idę wcześniej spać:)

Hasta pronto!