Dla Ciebie pragnę żyć.
14 XI, niedziela
O. Carlos zabrał nas z Karolą do wiosek, byśmy grały i śpiewały podczas Eucharystii, które on sprawuje na wioskach lub też zajmowały czas dzieciom i starszym, kiedy np. on spowiada. Ani ja, ani Karolina, nie myślałysmy, że kiedyś będziemy grać i śpiewać, ale to naprawdę świetnie wychodzi!
Jak pojechaliśmy to widziałam tam wielką biedę, nie tylko finansową, ale też duchową: ludzie nie wiedzą, co się dzieje podczs mszy, jedzą, wygłupiają się. Dzieci do Pierwszej Komuni: w spodniach i (przynajmniej) białej koszuli; z papieru toaletowego zostaly zrobione kokardy na ozdobienie kościoła,
Za kropidło posłużył bukiet kwiatów- takich zwykłych polnych.
Jedna wioska jest oddalona od Tupizy 3 godziny jazdy przez wertepy tudzież przez rzekę (dosłownie) i jak w grudniu i styczniu jest tu pora deszczowa, to tam nie można w ogóle dojechać, bo rzeka jest zbyt duża;) W wiosce mieszka 6 rodzin, miałam wrażenie, jakby to była zapomniana część świata…
Ludzie na wioskach są bardzo prości, żyją…jak to opisać, kiedy widzisz domy z kamienia lub gliny i taką biedę…? Ale ludzie są bardzo mili, jak już przejdzie im pierwszy szok, że my obcokrajowcy, to podchodzą i rozmawiają. Proszą o jakieś zabawki dla dzieci na święta. Boją się zdjęć.
Oni są wykorzystywani, pracują cieżko w polu, są fizycznie bardzo utrudzeni, handlarze z miasta przyjeżdząją i kupują od nich za marne pieniądze to, co uchowają, ci ludzie mają z tego bardzo niewiele, a oczywiście handlarze dużo więcej. Tutaj wszelkie prawa sprawiedliwego handlu czy prawa dziecka nie mają miejsca bytu.
I o. Carlos tam wróci za rok, bo są inne wioski, które też musi odwiedzić.
I w tym wszystkim Tańce Izraela…
Tak do mnie doszło, że właśnie Tańce Izraela i piosenki, które gramy na gitarze, bongosie i tamburynie to świetna forma ewangelizacji. Poprzez taniec i piosenki można przekazać bardzo dużo. Np. jak tłumaczyłyśmy pisoenkę na hiszpański „Jezus Chrystus moim Panem jest”, to te słowa, ze On kocha każdego, można było rozwijać i coś tym przekazać…
Czy też poprzez taniec „Miecze-t.walki” jak tłumaczyłam, ze wchodzimy do środka koła, bo środek symbolizuje Boga, który powinien być w centrum naszego życia, i poszczególne gesty np. że jak chwytamy się za ręce, to oznacza wspólnotę, że dla Boga jesteśmy równi, niezależnie gdzie mieszkamy, skąd jesteśmy, jaki mamy kolor włosów, co robimy w życiu (trochę pododawałam, ale to nie ja;-) i ten taniec ogromnie im się podobał! Chcą muzykę, żeby tańczyć. Chwała Panu!
Wcześniej myślałam, że te dzieci w domu dziecka są biedne, bo nie mają rodziców i z innych względów, ale jak zobaczyłam, jak żyją dzieci na wioskach, to te dzieci teraz wydaja się mieć luksus. Dzieci na wioskach nie wiedzą, co to zabawa, gry; jak one są straszliwie smutne, nigdy nie widzialam tak smutnych dzieci…
Nie wiedzą co to dzieciństwo, jak kończą 10 lat -czasem nawet wczesniej, nawet trzyletnie dzieci – muszą pracować, pilnować krowy, paść kozy; nawet jeśli chciałyby się uczyć.
Mówiłam naszym dzieciom, co widziałam na wioskach, to one zdawały się rozumieć bardziej, jakie tak naprawde mają szczęście (w nieszczęściu), że są tu w domu dziecka. Nawet sam budynek domu dziecka w porównaniu z „domami” na wioskach, ale też nawet kilka metrów od domu dziecka, wydaje się pałacem…Ten dom dziecka został wybudowany dzięki projektom z zagranicy i dlatego jest normalny dach, podłogi, stoliki, łóżka piętrowe- a nie np. łożko w postaci kartonu i słomy z kukurydzy na betonie, jak widziałam gdzieś indziej…
O. Carlos opowiadał, że w Tupizie są też dzieci, które same caly miesiąc muszą żyć, bo ich rodzice wyjeżdżają za pracą i zostawiają je same. Więc same muszą się troszczyć o to, żeby miały coś zjeść, w co się ubrać, umyć – w rzece – jeśli jest woda. Rodziców często to nie obchodzi. Są też „normalne” rodziny, gdzie jest wiecej pieniędzy, ale to mniejszość.
Jak wróćiłam z tej wioski, to jeszcze zdążyłam pójść trochę do naszych dzieci w domu dziecka, zaczęliśmy się bawić, wygłupiać i byłam taka wdzięczna, że właśnie tu jestem. Te dzieci się bardzo często śmieją i są radosne, a tamte…aż serce ściska…
Jak zapytalam kiedyś polską siostrę w Cochabambie, dlaczego te dzieci są tam takie smutne, to powiedziała, że rodzice je biją, żeby się nie uśmiechały, bo jak turysta zobaczy smutne żebrzące dziecko, to da mu bardziej prawdopodobnie pieniądze niż radosnemu dziecku. Ale na wioskach przecież nie ma turystów, a tam ten sam smutek dzieci…
Z drugiej strony ludzie wydają się być tacy pełni pokoju. Jak rozmawialiśmy, to bił od nich pokój. Żyją blisko natury, może to czasem i lepsze niż zepsucie i zgiełk wielkich miast…?
Tak patrząc na te dzieci i młodzież, które przyjmowały Pierwszą Komunię, przypomniałam sobie, jak wyglądała moja Pierwsza Komunia… Wszystko było takie uroczyste, bardzo głęboko to przeżyłam, a tu dzieci wydawały się nie mieć świadomości, co się dzieje. Nie ma mowy o Białym Tygodniu, o świętowaniu uroczyście tego dnia…Jak ksiądz przyjeżdża na daną wioskę średnio raz na rok, to o czym tu mówić….
I tak sobie myślę, jak my nawet u nas w Polsce nie doceniamy często tego, co mamy na co dzień, że jest normalna bieżąca woda, nie trzeba prać w rzece, być uzależnionym od wody- kiedy pada i nie pada, że jest prąd, że dzieci mogą normalnie chodzić do szkoły, że mają rodziny, że codziennie jest Eucharystia (- a tak mało osób na niej….)
Nie mówiąc już o komputerach, telewizorach i innych sprzętach…Tu czas się zatrzymał w średniowieczu.
Dzieci były strasznie nieśmiałe, gdyby też nie chusta Klanzy w pewnym momencie (też robiliśmy nią zabawy z przesłaniem), to chyba ciężko byloby im się przełamać. Nie są przyzwyczajone do zabaw.
Dzieci jak chodzą do szkoły, to codziennie rano dwie godziny marszu w jedną stronę i dwie w drugą. W innej wiosce dzieci przyjeżdzają do internatu w poniedziałek, zostają do piątku, potem wracają na weekend do swoich domów i ciężko pracują w polach.
Dzieci właściwie same się wychowują. Rodzice nie mają czasu dla nich, bo ciągle pracują (u nas też to coraz częściej spotykane, tylko z tą różnicą, że dzieci w Polsce mają przynajmniej zapewniony podstawowy byt).
8 grudzień
Dziś mijały dokładnie 3 miesiące jak wyjeżdzałam z Polski. I było Święto Niepokalanego Poczęcia Maryi. Lectio mi przypadło na dziś: „Maryja wybrała się pośpiesznie w góry…”-to samo jak wyjeżdżałam z Polski…!
Była wielka fiesta w domu dziecka, bo jest pod wezwaniem „Maryi Niepokalanie Poczętej”.
Przygotowywałyśmy z Karoliną oprawę mszy. I po raz pierwszy odkąd wyjechałam, dziś właśnie był taniec z darami! Ależ się cieszyłam z tego! I „moi” chłopcy nieśli dary: Jhimy wino, Ivan chleb, Emanuel z Carlą owoce i Efrainek piłkę- zrobiliśmy dzieciom mikołaja z MSZ i chcieliśmy te wszystkie gry, które będą i pracę z dziećmi szczególnie ofiarować. Chcieli nieść też inni, ale już nie było miejsca, powiedziałam, ze innym razem (,bo teraz chcemy zrobić taniec z darami na Święta!) I tu jest taka piosenka „Esto que Te doy”, która bardzo przypomina mi nasze lubelskie „Nie mam nic, cobym mógł Tobie dać”! Ach, jak to cudownie móc znów zatańczyć!
Sheyla dziś mi powiedziała, że jest w kimś zakochana, ale ona chce być siostrą zakonną, bo wtedy nie trzeba się zajmować tyle dziećmi. Ja mówię, że do tego trzeba mieć powołanie, to zaczeła się modlić żeby miała;) Na mój rozum to ona by rozwaliła zakon;) Ale może myślę po ludzku…
Puściłam dziewczynom film i na chwilę poszłam do chłopaków, bo musiałam im pewne rzeczy zakomunikować;). Jak weszłam do ich pokoju, to światło było już zgaszone, ale jak mnie zobaczyli, to nie chcieli wypuścić;) No i rozmwialiśmy o alkoholu, że sam w sobie nie jest zły, zależy co się z nim robi, tak jak z nożem, można pokroić chleb, a można zabić- dzięki Maciek za świetne wskazówki- bardzo do nich trafiły:) Rozmawialiśmy też o dwóch filmach, które widzieliśmy, bo nie chcę, żeby oglądali tylko po to, żeby oglądać, ale żeby przy tym myśleli. O tym, że nie mogą bić, że są na tyle inteligentni, że mogą rozwiązywać problemy w inny sposób, o grach, żeby nie przychodzili i nie pytali ciągle: „me presta?”, to zaczęli się przedrzeźniać;) Przypomniełam im o naszej kiedysiejszej rozmowie, że dzieci na wsi nie mają nawet części tych gier, co oni.
Pomimo tych gier i wszystkiego, co dzieci teraz dzięki pieniądzom rządowym dostały, to i tak jestem pewna, ze wolałyby nie mieć tego, a mieć normalną, szczęśliwą rodzinę. Bo gry to tylko przecież dodatek.