Rodzinny dramat w Peru
Dla Juniora i Franco w jednej chwili świat zatrzymał się w miejscu. Wypadek ich matki może zmienić całe ich dotychczasowe życie.
Mariezol, opiekunka socjalna Casa Don Bosco w Arequipa, ogarniała mieszkanie przy włączonym radiu. Co chwilę powtarzana była wiadomość o tragicznym wypadku w pobliskiej miejscowości Majes. Ciężarowe auto zjechało na przeciwległy pas ruchu i zderzyło się czołowo z drugą ciężarówką. W Peru duże auta przewożą nie tylko towar, ale równie często ludzi.
Podczas zderzenia zginęło troje dorosłych i jedno dziecko, dwanaście osób zostało rannych, większość ciężko. Tu ochronę danych osobowych traktuje się z przymrużeniem oka, więc zaraz po zidentyfikowaniu poszkodowanych ich nazwiska trafiają do mediów. Słuchając kolejny raz listy rannych Mariezol uświadomiła sobie, że jedną z poszkodowanych jest mama wychowanka z domu dla biednej młodzieży w którym pracowała.
– Słuchałam radia i cały czas powtarzali o tym wypadku – mówiła następnego dnia w piątek Mariezol. – W pewnej chwili jedno nazwisko wydało mi się znajome. Przy kolejnej powtórce byłam już pewna, że mama Juniora była na tej ciężarówce. Jej nazwisko jest rzadko spotykane w tych okolicach -.
Z relacji gazet i wiadomości, które otrzymaliśmy od rodziny, dowiedzieliśmy się jak doszło do wypadku. Lizbeth wraz z kilkunastoma innymi osobami wracała z pracy w polu. Ciężarówka wypełniona była po brzegi workami z marchwią, którą zbierali przez cały dzień. Na ładunku siedzieli zmęczeni pracą robotnicy. Większość to kobiety, niektóre z małymi dziećmi. Na jednym z zakrętów jadący z naprzeciwka samochód ciężarowy zjechał na ich pas. Zderzenie było tak silne, że podróżujący na górze ludzie wylecieli jak z katapulty. Co gorsza zaraz za nimi podążał niezabezpieczony ładunek. Osoby odnosiły obrażenia nie tylko od upadku, ale również w skutek uderzenia kilku-dziesięciokilogramowymi workami, które latały jak gigantyczne pociski. Lizbeth wraz z innymi przewieźli do szpitala w Arequipie.
Junior nic jeszcze nie wiedział o wypadku mamy. Od kilku tygodni przebywał w salezjańskim ośrodku Casa Don Bosco, do którego wrócił po rocznej przerwie. Trzynastolatek zachowywał się poprawnie jednak samotnie wychowująca dwójkę młodszych braci matka potrzebowała na pewien czas jego pomocy. Junior jest dość niski, niecałe 150 cm wzrostu, do tego szczupły. Tylko zadziorny wyraz twarzy zdradza trochę co dzieje się w środku. Jest odważny i odporny na ból fizyczny. Pierwszy wychodzi do zabaw w przepychanie i obijanie się, nie ważne że kolega jest o dwie głowy wyższy. Gdy pojawił się pierwszego dnia spytałem w prost jaki jest. Śmiejąc się odpowiedział tylko „Taki jak Paol”. Dla wychowawcy to była trudna wiadomość, po tym porównaniu stało się jasne, że spokojnie nie będzie.
Jak każdej soboty Junior opuścił ośrodek by spędzić weekend w domu. Razem z Mariezol i księdzem Fernandem pojechaliśmy do szpitala Goyoneche, żeby dowiedzieć się więcej o stanie zdrowia Lizabeth. Już przy wejściu tłoczyło się sporo osób. Było tu wielu poszkodowanych z wypadku w Majes, członkowie rodzin niecierpliwie czekali na kolejne wieści o ich stanie zdrowia. Przechodząc przez pełen ludzi korytarz doszliśmy do wskazanej sali. Stan Lizbeth był ciężki. Rozległe stłuczenie nad lewym łukiem brwiowym, złamane dwa żebra, liczne obicia i rany na skórze. Jak się okazało po dodatkowych badaniach wymuszonych przez Mariezol, miała też połamaną miednicę. Całokształt opieki jaki tam zastaliśmy był na bardzo niskim poziomie. Obraz zupełnie inny od tego, który wyrobiłem sobie podczas dotychczasowej współpracy z tutejszymi medykami. Gdyby nie interwencja opiekunki socjalnej mama Juniora najprawdopodobniej trafiła by w krótkim czasie do domu bez podstawowych badań. To nic, że kobieta nie mogła się ruszyć i tylko mamrotała, argumentem stała się potrzeba wolnych łóżek.
Było jasne że Lizbeth przez dłuższy czas nie będzie mogła opiekować się dziećmi. Tego samego dnia pojechaliśmy do domu Juniora by zabrać jego i młodszego brata Franco do salezjańskiego ośrodka. Granica wieku, od którego przyjmowani są wychowankowie to dwanaście lat. W tym przypadku nie stanowiło problemu, że Franco ma tylko dziesięć, okoliczności były wyjątkowe. Najmłodszy z braci trafił pod opiekę babci. Sytuacja materialna rodziny jest bardzo ciężka. Ojciec odszedł i od tego czasu praktycznie nie interesuje się chłopakami. Niestety w Peru takie zachowanie mężczyzn spotyka się często. Trudno doszukiwać się przyczyn tego problemu. Faktem jednak jest, że w tych warunkach rodziny bez ojca najczęściej cierpią biedę. A ich dzieci znacznie częściej schodzą na drogę przestępstw niż rówieśnicy z „pełnych” rodzin.
Franco szybko odnalazł się w nowym środowisku. Zaakceptowany przez pozostałych wychowanków często śmiał się i rozrabiał przy każdej sposobności. Cieszyło nas to, bo wyglądało na to, że pobyt w Casa Don Bosco mu służy. Najbliższe weekendy Junior z bratem spędzą w ośrodku, ich dom stoi teraz pusty. W sobotę razem pojechaliśmy do ubogiej dzielnicy pracować w oratorium. Podczas zabaw i katechezy prowadzonych dla miejscowej młodzieży, nie tylko bawili się, ale też pomagali w zorganizowaniu zajęć. Poskładali puzzle, którymi bawiły się najmłodsze dzieci i zaproponowali pomoc w rozdzieleniu podwieczorku. W ośrodku gdzie teraz żyją, to oni pochłaniają najwięcej naszej uwagi. A teraz na jednym z boisk położonym na obrzeżasz miasta wychodzą z inicjatywą niesienia pomocy takiej, którą sami otrzymują. Podczas oratorium uwijali się pięknie, już w drodze powrotnej dopytywali się czy będą mogli jechać za tydzień.
Tego dnia na wzgórzu Rosaspata dali z siebie dużo. Jednak po powrocie do Casa Don Bosco to oni najbardziej potrzebowali odrobiny ciepła, uczucia – szczególnie Franco. Tu prym wiodła Justyna. Tego dnia jeszcze bardziej niż wcześniej wyściskała go, wygłaskała, ułożyła do spania. Tak jak zrobiła by to jego matka. W niedzielę wszyscy wychowankowie wracają późnym popołudniem więc do tego czasu Franco był cały czas z Justyną. Gry, czytanie, codzienne obowiązki, wszystko razem. Tego dnia, podczas pokazu tańców ludowych Franco poznał też pierwsze tajniki filmowania. Od czasu do czasu coś słodkiego na polepszenie humoru. Młody cały dzień biegał uśmiechnięty.
Tych dwóch chłopaków traktujemy ze szczególną uwagą. Bez wątpienia dokładamy więcej starań niż w przypadku pozostałych trzydziestu wychowanków. Przychodzą jednak chwile, gdzie odzywa się w nich naturalna potrzeba prawdziwej rodziny. Wtedy Franko znika gdzieś niepostrzeżenie i płacze w samotności. Siedząc na kolanach u Justyny otwarcie mówi, że bardzo tęskni za mamą. Junior jest bardziej skryty. Nie płacze przy nas. Nagromadzone emocje wyładowuje prowokując bójki z innymi chłopakami. Po jednym z takich zajść zabrałem go na stronę by porozmawiać o tym co się dzieje. Staliśmy na betonowych schodach prowadzących do studia, Junior milczał. Po dłuższej chwili wyjaśnił czemu zachowuje się agresywnie. Rozmowę skwitował krótko – „Chcę odwiedzić mamę”.
Do tego czasu było to niewskazane ze względu na ciężki stan Lizabeth. Teraz gdy minął ponad tydzień od wypadku może już w miarę swobodnie mówić. W najbliższych dniach Junior będzie mógł odwiedzić mamę. Franco niestety nie, na oddział mogą wchodzić dzieci od dwunastego roku życia. Przed tą rodziną jest jeszcze długa droga zanim wszystko się ustabilizuje. Kobieta z powodu połamanej miednicy będzie przykuta do łóżka co najmniej dwa miesiące. Dużo dłużej będzie trwał proces rehabilitacji. Do końca roku Junior i Franco będą żyli w ośrodku salezjańskim. Od stycznia zaczyna się okres wakacji i na ten czas będą musieli wrócić do własnego domu. Matki pozostałych wychowanków organizują akcje, podczas których będą sprzedawane posiłki. Mimo tego, że są biedne i same potrzebują pomocy zgromadzone podczas sprzedaży dochody przekażą na leczenie Lizabeth i wyżywienie dla Juniora i Franco podczas wakacji.
W imieniu Lizabeth i chłopaków proszę o finansowe wsparcie dla tej rodziny. Chętne osoby mogą uczynić to za pośrednictwem organizacji Salezjański Wolontariat Misyjny Młodzi Światu z siedzibą na ulicy Tynieckiej 39 w Krakowie. Możliwe jest dokonanie wpłaty on-line na konto organizacji pisząc w tytule przelewu „Junior i Franco”.
Wpłaty na konto bankowe: Bank PEKAO 17 1240 4533 1111 0000 5423 3120
Salezjański Wolontariat Misyjny Młodzi Światu
ul. Tyniecka 39
30-323 Kraków
„Junior i Franco”
Bądź bezpośrednio przez stronę organizacji : swm.pl/pomoz-nam
Odpowiedzi na szczegółowe pytania mogą uzyskać Państwo pisząc bezpośrednio do wolontariuszy pracujących w Casa Don Bosco w Arequipie, gdzie żyją obecnie Junior i Franco.
Justyna i Tomasz Bukłaho buklaho@gmail.com ,lub za pośrednictwem bloga arequipa.swm.pl
Tekst pierwotnie opublikowany na portalu wiadomości24.