Wydział Medycyny Diagnostycznej
Anku moja,
to już miesiąc, kiedy nasze życie toczy się wokół trzydziestoosobowej grupy wychowanków Don Bosco Boys Home w Sunyani. To być może jest jedyne i prawdziwe wytłumaczenie, dlaczego tak dawno nie napisałam do Ciebie listu, w którym chciałabym zawrzeć jednocześnie tak wiele spraw, dziejących się dookoła, ale każda rzecz ma swój czas. Zacznę więc od początku.
Bajka o Ghańskim Czerwonym Kapturku już dawno temu miała stać się moją lekturą do poduszki, o czym dobrze wiesz. Choć każdego dnia brakowało mi motywacji do zdobycia trzech stron maszynopisu, to jednak nadszedł ten dzień, kiedy każda linijka sprawiała uśmiech na mojej twarzy, a jakże podobne zadowolenie na Twojej, że zamierzony efekt został osiągnięty. Ukłony należą się naszej cioci, która poruszając swoją wyobraźnię, ucieszyła opowieścią wiele osób, które w ostatnim czasie zajrzały do naszej korespondencji. Pamiętasz jedną wiadomość z Polski?: „Bajka mnie rozczuliła” i nic dziwnego.
Zasiadając do biurka i chwytając piórko, którym chciałabym do Ciebie napisać, biorę do ręki treść sprzed blisko trzech tygodni, kiedy to zaadresowałaś do mnie list. Przypominam sobie małego, kolorowego ptaszka, którego Peter z dumą zamknął w domku stworzonym przy użyciu taśmy, nożyczek i kartonu. Tego samego dnia dotarła przecież do nas wiadomość, że zwierzątko uciekło z miejsca zamieszkania, nie podając konkretnej przyczyny. Pamiętasz? Jednak następnego dnia stała się równie zaskakująca rzecz – nasz uciekinier pojawił się, kiedy to rozgrywałyśmy kolejny mecz piłkarzyków stołowych Ghana vs Polska. Zawstydzając naszą reprezentację narodową, ten mecz należał do nas. Być może nie tylko ten, bo oto każdego dnia, po wyczerpujących godzinach, spędzanych Evansem czy Ericem nad zapamiętywaniem poszczególnych elementów kwiatu, tudzież układaniu wierszy z Atta czy rozwiązywaniu zadań z algebry i geometrii z Prince’m, z niebieskiego kubła w sali do nauki wyciągamy piłkę do koszykówki i razem z naszym zespołem ruszamy na podbój boiska. Co prawda niektórzy z graczy uciekają się do nieznanych mi zasad gry, jednak mogę to dla spokoju Twojego i mojego sumienia tłumaczyć różnicami kulturowymi, których nie przeskoczysz, choć zdobywanie kolejnych punktów dla naszej drużyny idzie Ci perfekcyjnie.
Pisałaś mi o spełnianiu marzeń, kiedy czytasz z chłopcami bajki i inne opowiadania. Tak, to prawda, że z każdej godziny spędzonej nad książkami i poznając kolejne historie wracasz uśmiechnięta, choć Atta medytował jak rodowity Muzułmanin, a Appiah i Philip nadal nie znaleźli dla siebie idealnego stolika, przy którym mogliby czytać idealną, napisaną właśnie dla nich książkę, o ich ulubionym, a jeszcze nam nieznanym bohaterze. Takich małych – dużych cudów szukamy tutaj każdego dnia, kończąc ostatnią naukę i kładąc się pod gołym niebem, w poszukiwaniu gwiazd, szczególnie tych z Jemy. Jednak nie mogę zaprzeczyć. Kiedy kończyłam liceum, nie sądziłam, że jeszcze kiedyś usiądę z dziesięciolatkiem i będę mu tłumaczyć liczebnik i mianownik w ułamku i możliwości jego dodawania, tudzież odejmowania. Nie wspominając o tym, że przeszukiwanie vademecum z matematyki o pierwiastkach i procentach stało się dla mnie niebywałą zabawą, która pozwala odświeżać pamięć nie tylko o samej nauce, ale i o tym, jak siedziałam w salach szczecińskiego „Pobożniaka” obok Darii, Szymona, czy Marty, słuchając interesującego wykładu Pani „Ptaszyny” – zwanej dalej magistrem matematyki.
Napis na naszym domku brzmi: „Health Care Unit” – brzmi na tyle jasno dla każdego mieszkańca Don Bosco Boys Home, że każdego wieczoru pojawia się tutaj kilku lub kilkunastoosobowa grupa pacjentów z różnymi dolegliwościami. Wspominałaś ostatnio o tym, że to ja stałam się tu Panią Doktor, za to Ty jesteś uczniem, który przerasta mistrza (mowa tu o dobrze znanym wszystkim doktorze Housie M.D.). Razem tworzymy zespół, który bez problemu można nazwać nowo otwartym Wydziałem Medycyny Diagnostycznej, oddział Ghana. Każdego dnia przychodzi nam rozwiązywać zagadki związane z dolegliwościami Felixa (choć jego złamane serce ostatnio przestało być tematem numer jeden w izbie przyjęć), bólem mięśni dwudziestu z trzydziestu wychowanków domu (co dzieje się po każdym odbytym treningu), opuchniętą stopą Alberta czy zadrapaniem na palcu Petera. Trudniejszym do okiełznania okazał się Eric z szalejącą w jego organizmie malarią, a po nim Alvin, dziś z kolei Prince. Jednak po kilku dniach terapii i mierzenia temperatury, która na termometrze wskazywała stan 40 st. udało nam się zwalczyć chorobę przy użyciu silnej woli i kolorowych tabletek.
Choć w naszym gabinecie nie ma tablicy i markera, na której można rozpisywać każdy z przypadków, to jednak szybkie decyzje przynoszą szybkie działanie. Po trzydziestu minutach można zamknąć około dwudziestu przypadków (warto zaznaczyć, że dr House potrafi wyleczyć jeden przypadek tygodniowo).
Jednak chciałam Ci przypomnieć jeden z dni, spędzonych w Sunyani, który na długo zapamiętamy w historii naszej kliniki. Jeden z wychowanków miał poważny problem ze stopą i niezliczone próby zaradzenia bólowi pełzły na niczym. Pewnego dnia podszedł do mnie obywatel O. i poprosił o wycieczkę do szpitala. Pomyślałam, że propozycja jakże kusząca, choć owiana do tej pory różnymi legendami i mitami; jednak następnego poranka podjęłyśmy próbę zdobycia twierdzy, jaką jest pokój doktorski. Kiedy pojawiliśmy się pod drzwiami szpitala, pierwsza przeszkoda, jaka nas spotkała, miała na sobie kitel koloru niebieskiego i groźny wyraz twarzy, który oznajmiał, że należy usiąść na ławce i czekać w kolejce do rejestracji. Tak też uczyniliśmy. Kto by się spodziewał, że potrwa to więcej niż trzy godziny? Obywatel O., jako rodowity Ghańczyk swoim wyrazem twarzy nie zwiastował znudzenia, tudzież zdenerwowania, jako że obecny system służby zdrowia był mu dobrze znany. Czekamy więc dalej. Po rejestracji w pokoju zasypanym z każdej strony kartami pacjentów, czas na drugą kolejkę – pokój konsultacji, w którym siedzi lekarz, wysłuchujący twoich problemów zdrowotnych (swego rodzaju odpowiednik naszego lekarza rodzinnego). Jednak pokonanie drugiego poziomu stało się kolejnym, nie lada wyzwaniem. Pamiętasz co na nas czekało, po wyjściu z rejestracji? Kolejna godzina spędzona na szpitalnych ławkach. Tak, byłam równie zaskoczona, jak i Ty, choć śmiem przypuszczać, że w tym czasie prowadziłaś nieznane mi jeszcze obserwacje zachowań ludzkich i badania nad częstotliwością mrugania powiekami, względem czasu wieku i dolegliwości pacjentów. Doszliśmy. Zwycięsko, z lekkim uśmiechem na twarzy, obywatel O. wkroczył do pokoju ze skrzypiącymi drzwiami i dzwoneczkiem pożyczonym od świętego Mikołaja (przynajmniej dźwięk się zgadza). Wyszedł po pięciu minutach, proponując nam bilet last minute – wyjazd do regionalnego szpitala, w którym należy wykonać prześwietlenie stopy. Tam jednak pobyt trwał niecałe dwa kwadranse, po czym rentgen był w naszych rękach. W tym miejscu chciałabym Ci przypomnieć, że w Polsce na wszelkie badania i zdjęcia czeka się co najmniej dobę, więc należą się słowa pochwały dla tutejszego laboratorium. Jednak wracając do naszej przygody. Kiedy ze zdjęciem wróciliśmy do naszego lekarza, bez większych emocji na twarzy, spojrzeliśmy na ławkę, która zapraszała nas do wzięcia udziału w zabawie „kolejka do pokoju konsultacyjnego”. Tutaj kolejna godzina wyrysowała na twarzy obywatela O. zmieszanie i zmęczenie zarazem, wyrażane w niepewnym uśmiechu kierowanym do Ciebie i do mnie. Stało się. Dzwonek oznajmił, że nasz podopieczny może wejść na spotkanie z doktorem. Minęło siedem minut, a w drzwiach ujrzałam osiemnastolatka z receptą w dłoni i wciąż niezdjętym bandażem, który wczoraj założyłam na stopę. „Lekarz obejrzał stopę? – Tak. – Powiedział co Ci dolega? – Nie. Wszystko jest zapisane na recepcie.” Leki przeciwzapalne oraz maść rozgrzewająca; oto wynik blisko sześciogodzinnej wycieczki śladami ghańskiej służby zdrowia. The End.
Na zakończenie chciałbym Ci tylko podziękować za zeszłą sobotę, kiedy to mogliśmy w grupie salezjańskiej zainaugurować powstanie Don Bosco Oratory w Zongo, do którego z radością powróciłyśmy po pamiętnym Holiday Camp 2010, by spełnić nie tylko nasze marzenie. A teraz już uciekam do chłopaków, bo księżyc już poszedł spać, a z dołu słychać oklaski dla bohatera dzisiejszego filmu – Indiana Jones.
Twoja Agucha
PS. Różne są dary łaski, lecz ten sam Duch; różne są też rodzaje posługiwania, ale jeden Pan; różne są wreszcie działania, lecz ten sam Bóg, sprawca wszystkiego we wszystkich. 1 Kor 12, 4-6