Gdzie się podziali moi rodzice…?

Chciałam pokrótce opisać jak działa nasze sobotnie oratorium. W tym tygodniu bowiem mielismy nadzwyczjny przyrost było w sumie ok. 40 osób w tym 12 mam i jeden tata, który przybył do nas z odległej dzielnicy wraz ze swoimi dziećmi i żoną, to naprawde niespotykane w Peru  zaangażowanie ze strony płci przeciwnej.
Oratorium rozpoczyna się ok. godz 3 popołudniu, dokładnie nie wiadomo gdyż Peruwiańczycy czasu nie liczą. Dzieci schodzą się około godziny, najpierw prowadzimy zajęcia ruchowe na wolnym powietrzy w formie gier i zabaw. Dzieci zazwyczaj przychodzą same nawet te 3,4 letnie. Dokładnie, nie możemy poznać ich daty urodzin, bo dzieci tutaj są bardzo skryte, ciche i czasami niestety bardzo zaniedbane. Mówią często bardzo niewyraźnie, mam czasami wrażenie że nasza Martynka która nawet nie skończyła jeszcze 2 latek jest dużo bardziej rozwinęta. Z utrzymaniem dyscypliny nie mamy więc większych problemów choć wydawałoby się, że będą bo rozpiętość wiekowa wynosi od 3 do 16 lat. W Polsce ogarnięcie takiej grupy to „mission imposible” natomiast w Peru wszystko jest możliwe… Miejsce też wydaje się nie sprzyjające, podłoże wysypane kamieniami, walające się miejscami druty i w pobliskim otoczeniu maszyny rolnicze, a jednak…

Po pierwszej części  oratorium, która trwa miej więcej półtorej godziny przechodzimy na „comedor”(czyli jadalnie) gdzie organizujemy dzieciom zajęcia plastyczno-edukacyjne,  jest  również czas na mały posiłek to znaczy mleko i coś słodkiego.  Kończymy wszystko modlitwą. Pewnie zastanawiacie się co w tym czasie robią Mamy, a więc zorganizowaliśmy im taki mały klub robienia na drutach ponieważ mamy do dyspozycji dużą ilość włóczek, które przyszły w darach z Kanady. Mamy uczą się na wzajem od siebie, gdzyż niektóre z nich są zaprawione w bojach. Mamy plany aby w przyszłości zorganizować jakieś zajęcie dla tych Mam,  aby mogły sobie trochę zarobić. Narazie zbieramy pomysły,  jednym z nich jest zakupienie maszyny do szycia i szycie mundurków dla dzieci do szkoły gdyż tutaj są one obowiązkowe.

Chciałam jeszcze wrócić do dzieci. Częsta są to dzieci z biednych domów a raczej szałasów. Nie rzadko bez dostępu do wody co jest też nie do pojęcia gdyż wody nie ma natomiast prąd jest i telewizor stoi, a seriali „brazylijskich ” ci dostatek plus trochę propagandy telewizyjnej jak to za czasów komuny w Polsce bywało. Czasami myślę sobie że w Europie taka sytuacja byłaby połamaniem praw człowieka nie mówiąc już o prawach dziecka. Przychodzi na oratorium właśnie taka grupka biednych zaniedbanych dzieci, które mówią że są rodziną,  ale tak naprawdę nie wiadomu kto jest ich matką kto ojcem,kto jest siostrą kto kuzynką a kto sąsiadem…W tą sobotę pzyszedl z nimi chłopczyk którego wiek do dzisiaj jest zagadką przypuszczmy że ma ok 3 lat, moją uwagę zwróciły jego buty oraz zasmarkana buźka.
Co się okazało przyszedł do nas w kompletnie rozwalonych butach mało tego w zgnitych i do tego jego stopy nie wyglądały najlepiej. Były całe w pecherzach, oczywiście normą jest że dzieci chodzą bez skarpetek mimo że chodzą w butach jakie im w padną do ręki a raczej do nogi. Nie rzadko wysokie i adidasowate. Musieliśmy zatem podjąć  akcję mycia i obcinania paznokci u nóg oraz udać się na poszukiwanie do magazynu jakiś butów dla chłopczyka. Na szczęście takowe się znalazły chodź tym razem w darach nie przyszły rzeczy dla dzieci. Chłopczyk został zaopatrzony w skarpety i adidasy no i oczywiście jego stare buty, a raczej to co z nich zostało, wylądowały w koszu na śmieci. To nie jest tylko sprawa incydentalna bo większość dzieci przychodzi w podejrznym stanie użyteczności obuwia więc mamy zamiar zakupić kilkanaście par nowych bucików w róznych rozmiarach i dawać tym najbardziej potrzebującym.