Czekając na Alicję z krainy czarów (czyt. Polski) próbuję się odnaleźć w krainie zwanej Bosconia
Trochę jakbym zapomniałam o blogu, a raczej nie zapomniałam, ale są rzeczy o których lepiej mówić z najbliższymi a nie pisać w miejscu dostępnym dla każdego. Chyba przechodzę ostatnio etap szoku kulturowego. Niby z Peru oswajałam się od co najmniej 2 roku życia, widziałam tysiące zdjęć, godziny filmów, poznałam wielu misjonarzy tu pracujących, a nawet gościłam u siebie Peruwiańczyków, a jednak…. Przyszedł taki moment, że zastanawiam się co ja tu właściwie robię? I czy aby na pewno jestem potrzebna? Wciąż bowiem słyszę „no te preocupes” (nie martw, nie przejmuj się). A przecież równie dobrze mogłabym się nie przejmować siedząc sobie w mięciutkim fotelu i zajadając polską czekoladę w otoczeniu rodziny i przyjaciół. Po co więc tu przyjechałam? Mentalność Peruwiańczyków jest dla mnie jedną wielką niewiadomą, bo, tak jak wszędzie, ilu ludzi tyle sposobów na życie, a jednocześnie, gdy patrzę na osoby zaangażowane w oratorium widzę, że króluje nie przejmowanie się, brak odpowiedzialności, ogólny „tumiwisizm” pomieszany z chęcią niesienia pomocy. Mój mały mózg czasem tego wszystkiego nie ogarnia. Jak już zaczynam pojmować, to nagle coś się zmienia. I nie jest tak, że mogę sobie spokojnie siedzieć i myśleć o co tu w ogóle chodzi i w ulepszeniu czego mogłabym pomóc. W tym samym czasie muszę poskromić grupę dzieciaków, których np. nikt wcześniej nie uczył posłuszeństwa wypływającego z miłości i szacunku. Aktualnie próbuję stworzyć grę edukacyjną, którą możnaby wykorzystać w klasie, z dziećmi w wieku od 9 do 12 lat (które są na tym samym poziomie edukacyjnym) i która może być zastosowana w czasie, gdy niektórzy jeszcze rozwiązują swoje zadania domowe, inni skończyli, a innym szkoła znowu zafundowała ferie, więc nie mają zadań domowych, no i oczywiście nikt nie chce siedzieć w ławce. Gra musi być interesująca, nie za trudna, ale jej skutkiem ma być osiągnięcie jakieś umiejętności, która przyda się w szkole. To takie podstawowe wymagania:)
A tak w ogóle to dzieciaki mnie każdego dnia czymś zaskakują. Np. bliźniaki Jean Pierre i Jean Poul, którzy zwykle negują co się da, potrafią nawet zrezygnować z posiłku, żeby zrobić na przekór , dziś żywo zainteresowali się Polską. I całkiem miło nam się rozmawiało. Oczywiście jak już wypytali o liczbę pieter mojego domu i cenę biletu lotniczego do Polski – o co zwykle pytają i na co zwykle odpowiadam, że tyle a tyle, ale nie miałam tyle pieniędzy i wielu ludzi i mi pomogło i pieniądze, które miałam otrzymałam dzięki temu, że się uczyłam i miałam dobre oceny na studiach (żeby nie myśleli, że jestem biała to mam kasę, no i żeby zobaczyli, że warto się uczyć) – zaczęły się pytania o to czy w Polsce są geje, albo czy rodzice mnie biją, bo mam chłopaka. Czyli w miarę normalny zestaw z świata nastolatków. Z drugiej strony dla nich Polska, Europa są na tyle odległe, że pytają nawet czy mamy tam też Święta Bożego Narodzenia. Pochodzę z jakieś bajowej krainy, w której wszyscy są biali (a Twój narzeczony też jest taki biały jak Ty? A siostrzeńcy?), gdzie nie ma biedy, gdzie jest bezpiecznie (a są złodzieje?), gdzie wszystko jest inne (a ludzie mają dzieci? Wszyscy mają zielone oczy?). Dla nich to naprawdę inny świat, który ja im trochę burzę, no bo i dzieci są, i złodzieje, i Boże Narodzenie, i biedni, tylko kolor skóry mamy trochę inny i oczywiście niepojęte jest dla nich, że wielu Europejczyków chce mieć ciemniejszy kolor skóry. To zdziwienie nie bierze się zniką d, ostatnio dowiedziałam się, że historia i geografia to jeden przedmiot!!!!! A biorąc pod uwagę, że połowa zadań to: narysuj mapę albo ptaszka żyjącego w dżungli i wszystko jedno gdzie to jest albo jak się nazywa, grunt, żeby rysunek był ładny, to nie ma co się dziwić, że Polska to mitologiczna kraina.
No to jeszcze tylko dodam, że rozpoczęłam odliczanie i za tydzień Alicja (wolontariuszka z Warszawy) będzie w Peru. Ufff, wreszcie ktoś kto mówi i myśli po polsku będzie tak blisko.