Ponoć w Afryce czas płynie wolno…
Ponoć w Afryce czas płynie wolno. Nie, nie zgadzam się – czas pędzi tu jak szalony. Mam wrażenie, że dopiero co wysiadłam z samolotu, a tu już dwa tygodnie minęły.
Moje pierwsze patrzenie na afrykańską ziemię – lot nad Liberią: cudowne zielone krajobrazy poprzecinane wstęgami rzek, czerwona ziemia, która wyróżnia się swym krzykliwym kolorem, gdzieniegdzie puste powierzchnie po wyciętym lesie. Coraz niżej, niżej iiii … SĄ! Ludzie – pędzący na motorze chłopcy chcieli zmierzyć się z lądującym w Monrowii samolotem. Wtedy dotarło do mnie, że oto spełnia się moje marzenie. Jestem w Afryce.
Do Akry dotarliśmy ok. 19.30 czasu lokalnego. Uderzające w twarz ciepło oraz mieszanka słodkich zapachów – to pierwsze co pamiętam i pewnie pamiętać będę długo gdyż zarówno temperatura jak i aromaty towarzyszą mi na co dzień.
Jak raz zjechaliśmy do Sunyani dzień przed rozpoczynającymi się właśnie, 2-tygodniowymi obozami wakacyjnymi, w których uczestniczą dzieciaki z miasta oraz małej wioseczki nieopodal o nazwie Adentia. W ramach tzw. Holiday Camps organizowanych w czterech różnych miejscach odbywają się zajęcia z angielskiego, matematyki oraz gry i zabawy integracyjne po południu dla ponad 800 dzieci w przedziale wiekowym od 4 do 16 lat, czyli inaczej pracy jest sporo. Dlatego ponad 100-osobowy sztab ludzi pracuje, nad tym, aby efektywnie spędzić czas. I chwała Im za to bo robią kawał dobrej roboty. Tym bardziej się cieszę, że moje białe ręce mogą się na coś przydać. Nie ukrywam, trochę się spinałam, ale kiedy 3 minuty po wejściu na teren obozu dzieciaki obskoczyły mnie całą, natychmiast zapomniałam o krążących w mojej głowie obawach – a może będą przestraszone, może zamknięte? Nic z tych rzeczy, dziś śmieję się sama z siebie. Otwartość mieszkańców Sunyani oraz ich radość sprawia, że człowiekowi tu dobrze. I w tym poczuciu otrzymywanego dobra chce się odwdzięczyć, a tu znowu coś cennego otrzyma – uśmiech dziecka, pogodne zapytanie jak się masz? Taki to właśnie wolontariat…