Pierwsze koty za płoty

Uff, udało się. Minął mój pierwszy samodzielny dzień w oratorium. Rano byłyśmy tylko we dwie z Paquitą, ale dałyśmy radę. Kleryka we wtorki nie ma, więc cała odpowiedzialność spoczywała na mnie. Musiałam też przywitać dzieci, czyt. poprowadzić modlitwę i powiedzieć krótkie słówko na dzień dobry (co w przypadku mojej znajomości hiszpańskiego łatwe nie było), bo Francisca, gdzieś utknęła po drodze i dotarła, gdy dzieliłam dzieci na sale. Udało mi się nawet w miarę dobrze policzyć naszych milusińskich, pomyliłam się tylko o 3 osoby, które pewnie migrowały z sali do sali, ale dla wszystkich wystarczyło mleka i ciasteczek. Wiem też w końcu skąd się te ciasteczka biorą:) Minus tego wszystkiego był taki, że niewiele czasu spędziłam z dzieciakami, bo całą przerwę orgaznizowałam jedzenie. Ale cieszę się bardzo, że obyło się bez wpadki.

Po południu miałam już do pomocy więcej osób, no i po jakimś czasie wrócił też kleryk. Od wczoraj zajmuję się całą Secundarią czyli starszymi dziećmi od 12 lat wzwyż. Na szczęście z 5 poziomów tej szkoły przychodzi niewiele dzieci. Chociaż oni mają większe problemy niż mnożenie i dzielenie w słupku. Ale i na to znalazła się rada w osobie Javiera, który jest nowym animatorem (uczy się w Cetpro czyli szkole salezjańskiej w Bosconii) i ma mi pomagać. Javier, jak zauważyłam jest dobry z matematyki, więc o ile będzie regularnie przychodził nie będę się musiała głowić nad funkcjami trygonometrycznymi.

Nie będę się dziś rozpisywać. Zamilknę też na kilka dni, by powrócić w sobotę, ponieważ jutro jadę do Limy odebrać mój dokument tożsamości. Módlcie się, żeby udało mi się wszystko załatwić w dwa dni. Zatrzymam się w Casa acogida, gdzie pracuje Mirek. Fajnie będzie zobaczyć znajomą twarz i trochę pogadać po polsku.

No to do soboty!:)

A tak było jeszcze w zeszłym tygodniu: