Witajcie pajace, czyli boliwijski Dzien Dziecka

U nas w Boliwii Dzien Dziecka obchodzi sie 12 kwietnia i oczywiscie jak przystalo na latynoswo, jak jest co swietowac, to trzeba na calego.

U nas swietowanie zaczelo sie juz w piatek od wizyty delegacji reprezentujacej tupizkich sierzantow i pulkownikow. Przyniesli oni ze soba porzadnej jakosci slodycze i przyprowadzili obowiazkowego podczas imprez dla dzieci pajaca (w sumie to u nas chyba powinno sie powiedziec klowna, ale ze tutaj to jest payaso, to juz sie tak przyzwyczailam). Niestety przebrany za niego zolnierz charakteryzowal sie mina, jakby dopiero co wrocil z pogrzebu i chyba nie czul sie szczegolnie swobodnie w roli zabawiacza dzieci.
Wieczorem natomiast Sandra stwierdzila, ze ten zolnierz to byl jej brat, ale inne dzieci temu zaprzeczaja. Otoz brat dziewczynki faktycznie sluzy w Tupizie w jednostce wojskowej, ale czy to byl on, to ja nie wiem. Dziewczynka opowiadala, ze kiedys go mijala na ulicy, ale on nie zwrocil na nia uwagi. Chore te relacje…

Na sobotni poranek mialam zaplanowane odgracanie pewnej czesci naszych wlosci, ale plany trzeba bylo zmienic, bo wladze miasta zorganizowaly z okazji Dnia Dziecka zabawy na placu. Dostalam do reki specjalny pliczek kuponow uprawniajacych do korzystania z poszczegolnych atrakcji i juz na placu zaczelam rozdawac je naszym dzieciom. Zbiegla sie oczywiscie kupa obcych dzieciakow, ktore chcialy karteczke, ale niestety dla nich byla inna kolejka, a ja kazdemu mowilam, ze „to tylko dla moich dzieci” :) . Pajace, tanczacy Kubus Puchatek, malowanie, czytanie, plastelina, trampolina i karuzela. A zolnierze z garnizonu 7 Chichas przygotowali teatr: najpierw tzw. „sociodrama”, czyli nie wiem czy mozna to przetlumaczyc jako „dramat spoleczny, mowiacy o prawach dziecka. Jeden zolnierz ubral spodniczke, elegancka bluzke i melonik i byl cholit¹ :). Przedstawienie fajne i madre, ale znowu, jak to tu zwykle, bardzo brutalne. A tym razem bylo przeznaczone dla malych dzieci. Znowu w tragicznych momentach publicznosc wybuchala smiechem. Potem jeszcze zolnierze przedstawili bajke o Krolewnie Sniezce, Krolewna byl oczywiscie zolnierz o jasnej karnacji wcisniety w dluga, obcisla czarna suknie.
Stalam dosc dlugo przed ta scena, trzymajac na rece Alana, a przez chwile nawet naraz dwojke, Alan na barana a na rece Jheannet – dlugo sie tak wytrzymac nie da…

W niedziele obchodow Dnia Dziecka ciag dalszy, czyli wizyta w jednostce wojskowej Regimiento 7 Chichas. Co roku zolnierze zapraszaja dzieci z okazji Dnia Boliwijskiego Dziecka, bo zdaje sie tak sie to oficjalnie nazywa. Liliana juz od kilku dni co chwile pytala, kiedy pojdziemy do zolnierzy. W zeszlym roku wystawiali Krolewne Sniezke. A dzis mieli po nas przyjechac o osmej rano, zjawili sie troche po 8.30 wielkim samochodem z laweczkami na gorze, ktorym z reguly przewoza zolnierzy. Wpakowali dzieciaki i pojechalismy do dosyc oddsalonej jednostki. Tam wysiedlismy z pojazdu, poszli w okolice jakichs armat i karabinow, gdzie czekalismy jeszcze ponad pol godziny, zanim cokolwiek sie zaczelo.
Jak na porzadna impreze boliwijska dla dzieci przystalo, nie moglo obejsc sie bez pajacow. Kilku przebranych w smieszne stroje i peruki zolnierzy przy muzyce probowa³o rozruszac nie do konca chetne do tanca dzieci. Nastepnym punktem programu bylo podniesienie flagi na maszt oraz odspiewanie hymnu narodowego. W przemowieniu jakis pan dowodca powiedzial, ze kazdy zolnierz boliwijski bardzo kocha dzieci :). A potem kazdy z obecnych zolnierzy wzial za reke jedno dziecko i poszlismy zwiedzac jednostke. Weszlismy do sypialni zolnierzy, gdzie moglismy podziwiac idealnie zlozone koce i polozone na nich helmy orz wizytowki zolnierzy przy kazdym lozku. Potem jeszcze jakies pokoje ze strzelbami, znowu sypialnie, gdzie wielu zolnierzy polozylo „swoje” dzieci na zolnierskich ³ozkach oraz pozakladalo im na glowy sporej wielkosci helmy. Dalej skierowalismy sie ku wojskowej stolowce, gdzie na kazde dziecko czekala przygotowana wczesniej bolsita (siateczka) wypelniona jedzeniem: bulka, ciastka, bunuelitos, cukierki i gumy. Do tego zolnierze podawali siedzacym przy stole dzieciom goraca czekolade w zolnierskich metalowych kubkach. Wtedy to robiac zdjecia uslyszalam straszny placz naszego Victora, spojrzalam i okazalo sie, ze chlopiec wylal na siebie cala goraca czekolade. A byla naprawde goraca. Szybko nadleciala tez siostra Roxana, sciagnelysmy malemu mokry goracy sweter, potem wzielam go do zolnierskiej kuchni, gdzie poprosilismy o zimna wode, zeby choc przez chwile potrzymac w niej poparzona piekaca raczke. Chlopcu wyrosly na dloni spore bable w jednym miejscu, ale potem zaczal sie normalnie bawic ze wszystkimi. A mi mily pan dowodca osobiscie dal do reki czekolade, ktora, jak tylko sie oddalil, opchnelam najblizej siedzacemu dziecku, bo takich rzeczy jak mleko to niestety ja nie.

Po sniadaniu kazde dziecko znowu zostalo zgarniete przez jakiegos zolnierza i wszyscy poszli sie bawic. Specjalnie na ten dzien przygotowali wojskowi rozne konkursy, dzieci przystapily zatem do strzelania bramek, rozwalania pilka konstrukcji z puszek po Paceni (es cerveza – to jest piwo :)), biegania z lyzka w ustach, skakania w workach, przechodz¹c od jednego stanowiska do drugiego wraz ze „swoimi” ¿o³nierzami. A obok mogli przejechaæ siê na koniach. Popstrykalam zdjecia przy zabawach i udalam sie w strone koni. Jeszcze po drodze zaczepil mnie jakis mlody czlowiek w zielonej koszulce, pytajac, czy jestem z dziecmi z domu dziecka. Po moim potwierdzeniu zapytal, czy nie chcielibysmy bardziej regularnie przychodzic na konie, bo to dobra terapia dla dzieci, uspokaja i wogole. I stwierdzil, ze wystarczy, ze sie jakos konkretnie umowimy i nie bedzie zadnego problemu, moglibysmy za darmo z tych konikow korzystac. Strasznie fajny pomysl! Poki co zapisaam sobie na rece telefon, ale pewnie trzeba bedzie kiedys tam po prostu podskoczyc, po przemysleniu sprawy z siostra.

Sheila z Elisa oswiadczyly mi tajemniczo, ze cos mi musza potem w domu powiedziec. No i dowiedzialam sie na wieczor, ze pan  dowodca wzial je podczas zwiedzania jednostki za reke i zaczal sie o mnie wypytywac: kim jestem, skad jestem, czy jestem sama… Az w koncu spytal dziewczynki, czy… wyszlabym za niego… Male chyba nie wiedzialy co odpowiedziec. A ja mocno rozbawiona cala sytuacja powiedzialam im, ze nie wyszlabym za niego, bo skoro on nie potrafi i nie ma na tyle odwagi, zeby sam do mnie podszedl i sie zapytal o to, co go interesuje, to na pewno za niego nie wyjd :).
Zaczela sie wtedy krotka dyskusja czy powinnam wyjsc za maz czy nie. Mala Kathy stwierdzila, ze zdecydowanie tak, ale nie potrafila swojego zdania uzasadnic. Na to wychylila sie ze swojego ³ozka Roxana i usilnie zaczela mnie przekonywac: „Senorita, niech senorita nie wychodzi za maz!”. Bo to nie jest dobre, lepiej, zebym zostala sama. Powiedzialam jej, ze wtedy tez nie bede miala dzieci, a mala zapytala calkiem szczerze, po co chce miec dzieci. Swoja droga to ja juz ktorys raz slysze od naszych dzieci, ze nie chca zakladac rodziny, wychodzic za maz i miec dzieci. Kiedys czternastoletnia Nelly stwierdzi³a, ¿e ona nie chce mieæ dzieci, bo to duzy problem, bo jest na swiecie tyle nieszczesliwych matek. Fakt, nasze dziewczyny sa mocno skrzywdzone przez swoje rodziny, a ja sie zastanawiam jak im tlumaczyc, ze malzenstwo i dzieci to wcale nie musi byæ pakowanie sie w k³opoty, ale cos naprawde pieknego.

W domu natomiast przygotowanie fiesty nalezalo do starszych dziewczyn. Popoludniu pompowalysmy pilki, wycinaly literki i wkladaly konfetti i cukierki do wielkiego balona, ktory potem mial byæ przebity w ramach tzw. pinaty. Niestety, kiedy Loorna i Neyda wraz z siostra Sonia probowaly powiesic wypelniony slodyczami balon pod sufitem, jakimœ cudem balon pekl  i wszystkie cukierki oraz kupa kolorowych papierkow wyladowa³y majestatycznie na majestatycznej siostrze. Trzeba bylo biec po nowy balon i pakowac wszystko od nowa, ale nikt nie mogl sie powstrzymac od smiechu, widzac te sytuacje.
Na kolacjê dziewczyny specjalnie przygotowaly tez pizze.

W poniedzialek imprezy szkolne, pajace, tance, prezenty, kupoa slodyczy, a po poludniu zaprosil nas wlasciciel baru „Snack don Juan” na ciastka i czekolade. Specjalnie zamknal z tej okazji lokal.

pozdrawiam wszystkie pajace,
mierzej