Ruszamy

Dzisiaj jest 21.01.2010. Właśnie sobie uświadomiłam, że mija trzeci tydzień naszego pobytu w Peru. Jeśli cały rok tak szybko minie jak ostatni czas, to już można zacząć pakować walizki;) Zanim jednak wrócimy, spieszę, żeby opowiedzieć nieco o naszych dotychczasowych perypetiach.

Na lotnisko odwieźli nas rodzice, zatem bardzo miłe i rodzinne mieliśmy pożegnanie. Do Limy dolecieliśmy bez żadnych problemów. Trochę nas nastraszyła stewardesa z Holandii, że mamy za dużo podręcznego bagażu. Okazało się jednak, że nikt nie robił nam żadnych przykrości z tym związanych. Odebrała nas jak zawsze pełna energii Ela (wolontariuszka z Polski) i jej przyjaciółka Karina. Byliśmy trochę zakręceni pierwszego dnia, ale to chyba normalne, w sumie dużo emocji nagromadziło się przed wylotem i też w trakcie. Zwiedzanie Limy, poznawanie kultury i historii Peru mieliśmy pierwszorzędne dzięki Eli, Ahmedowi i Karinie. Zobaczyliśmy różne oblicza stolicy, spróbowaliśmy tradycyjnych potraw, zobaczyliśmy największą w świecie fontannę.

Po czterech dniach pojechaliśmy do Arequipy, gdzie odebrał nas ks. Andrzej i zorganizował ekspresową wycieczkę po mieście. Następnego dnia pojechaliśmy do Lidzi i Grzesia do Majes. Aż miło było patrzeć, jak świetnie sobie radzą. Tam już jest ich dom.

Kolejny tydzień spędziliśmy w Camanie nad oceanem. Dzieci z różnych ośrodków salezjańskich w Peru (także nasze z Arequipy) miały tam zorganizowane letnie kolonie, więc się przyłączyliśmy. Dzieci są przekochane. Bardzo zdyscyplinowane, radosne i kreatywne. Miały niezły ubaw, jak uczyły nas hiszpańskiego.

Po tygodniu wróciliśmy do Arequipy i odwiedzaliśmy domy nowych podopiecznych. Wraz z opiekunką socjalną Marie Sol przeprowadzaliśmy wywiady, które dzieci najbardziej potrzebują pomocy i zostaną przyjęte do ośrodka. Nie jest to łatwa praca, bo jest wiele dzieci potrzebujących, a miejsc w ośrodku 40. W żadnej z rodzin, które odwiedzaliśmy, nie było ojca. Niektóre dzieci nawet nie wiedzą, jak tata się nazywa, niektóre nie mają też mamy. A to tylko jeden z problemów, które można zaobserwować w rodzinach.

W weekend pojechaliśmy do oratorium w jednej z uboższych dzielnic. W niedzielę braliśmy udział w defiladzie rozpoczynającej sezon sportowy w szkole – zostaliśmy nawet przybranymi rodzicami jednej z drużynJ

Jutro ponownie jedziemy nad ocean z dziećmi z jednego z oratoriów.

I jeszcze na zakończenie powiem, że mamy się dobrze, Tomcio miał raz krótkotrwałe problemy żołądkowe, ja jeden dzień przeleżałam, bo przytrułam się czymś, chyba melonami.

Justyna