Misje czas zacząć!

Od przybycia do Wau, drugiego co do wielkości miasta Sudanu Południowego, a przez najbliższy rok, także miejsca naszej misyjnej pracy, upłynął już ponad tydzień. Muszę przyznać, że wcale nie jest tak łatwo zebrać myśli i napisać choć kilka słów o pierwszych wrażeniach, spotkanych ludziach czy uczuciach, towarzyszących mi podczas próby aklimatyzacji, w zupełnie nowym i wciąż pełnym tajemnic świecie.

Zacznijmy zatem od początku. Podróż przebiegła bez zarzutów. Jednym z przystanków w drodze do Wau, czyli docelowego miejsca naszej misyjnej pracy, był Dubaj. Korzystając z tego, że do następnego lotu mieliśmy kilka godzin, postanowiliśmy udać się na małą wycieczkę po tym znanym z przepychu mieście. Trochę przeszkadzała nam pogoda, bo było tak duszno i parnie, że czuliśmy się dosłownie jak w saunie. Po czasie spędzonym w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, wsiedliśmy do samolotu, który zabrał nas na ziemię afrykańską, a konkretnie do Juby, stolicy Sudanu Południowego, gdzie spędzić mieliśmy weekend, w oczekiwaniu na samolot do Wau. Dzięki krótkiemu doświadczeniu z pogodą w Dubaju, ta w Afryce, nie była dla nas zaskoczeniem, choć trzeba przyznać, że panuje tu obecnie chłodniejsza pora roku, a i tak w ciągu dnia, temperatura przekracza 30 stopni, a w nocy bardzo rzadko spada poniżej 20. Aż strach pomyśleć co będzie podczas tego cieplejszego okresu.

Na lotnisku w Jubie, załatwianie formalności związanych z naszym przybyciem i pobytem w Sudanie Południowym, przebiegło dość sprawnie. Przy wyjściu z lotniska, czekał na nas jeden z pracowników tutejszej salezjańskiej szkoły technicznej, który trzymał w ręku tabliczkę z napisem: „Welcome to Juba Don Bosco” (Witajcie w Jubie Don Bosco). Wraz z nim udaliśmy się prosto do domu Salezjanów. Jazda przez centrum Juby to naprawdę niezłe wyzwanie. Praktycznie brak sygnalizacji świetlnej czy znaków regulujących ruch na drodze. Samochody, motocykle oraz rzesze przechodniów przedzierających się pomiędzy pojazdami, sprawiały, że panował kompletny chaos i na każdym kroku, należało uważać żeby nie spowodować kolizji. Co jakiś czas mijały nas auta, wypełnione po brzegi, uzbrojonymi żołnierzami, nie był to jednak dla nas jakiś zaskakujący widok, ponieważ cały czas sytuacja w kraju jest niestabilna. Stolica Sudanu Południowego wydaje się być pełna kontrastów, co widać szczególnie w zabudowaniach: od domów z betonu, pokrytych blachą w samym centrum, po domy ceglane czy gliniane, również z blaszanym zadaszeniem, aż po znane nam z różnych pisanych czy niepisanych źródeł, typowe, okrągłe domy z gliny ze słomianym dachem, na przedmieściach. Gołym okiem widać, jak kultura afrykańska i zachodnia się przenikają, a miasto jest w trakcie intensywnego rozwoju. Przez salezjańską wspólnotę w Jubie, zostaliśmy przyjęci bardzo ciepło.

Podczas dwóch dni, spędzonych w stolicy, mogliśmy się zaznajomić z jedzeniem, które powoli staje się naszą codziennością, a więc ryżem, kozim mięsem czy lokalnymi warzywami oraz owocami, a także wziąć udział we mszy świętej, w wiosce położonej tuż nad Nilem. W poniedziałek rano wylecieliśmy do Wau, a więc miejsca, które przez najbliższy rok, będzie naszym domem, ale o samym mieście oraz pierwszych dniach pobytu w naszym nowym domu, napiszę w kolejnym wpisie.

Podsumowując, choćby nie wiem ile książek się przeczytało, zdjęć czy filmów obejrzało, pierwsze zetknięcie się z Afryką, robi ogromne wrażenie i jest niesamowitym przeżyciem.