Błogosławieni zmęczeni, albowiem oni wiedzą, że pracowali

Kolejny raz spełniają się moje słowa, że na misjach robi się wszystko. Dodałabym jeszcze, że często jest to to, czego w Polsce by się nie zrobiło. Przykład? Indyki zawsze napawały mnie strachem. Duże to takie, skrzydlate i w dodatku nie lubi czerwonego i może zaatakować. Takie mniej więcej miałam zdanie o tych ptaszkach. A dziś łapałam jednego po drugim i zanosiłam do zaszczepienia. Dziwne? Nie, po prostu Padre Pedro prosi, wolontariuszki nie odmawiają. A Padre twórczy jest bardzo i zaskakuje różnorodnością zadań, które nam proponuje. Ale wracając do indyczków, to chyba mogę być z siebie dumna, bo pierwszego złapałam bez problemowo, z drugim było trochę gorzej, ale później Rildo sprzedał mi swój patent tak, że pod koniec nawet dwa naraz udało mi się złapać. Zabawne to było zadanie, zupełnie inne niż codzienne.

Cały dzisiejszy dzień był inny niż te w zeszłym tygodniu na przykład. Przez dwa ostatnie dni zaraz po zakończeniu oratorium porannego oraz od obiadu aż do ok. 18 chodziłyśmy z Alicją po slumsach roznosząc zaproszenia na zebranie rodziców, które odbyło się dzisiaj. Początki miałyśmy trudne, bo nie miał, bądź nikt nie chciał nam towarzyszyć. Poszłyśmy więc same, najpierw do mojej kochanej Villa Kurt Beer. Pomogli nam oratorianie, bo to, że miałyśmy teoretycznie dokładne adresy jeszcze nic nie znaczy. Wcale nie jest tak łatwo odnaleźć Mz. E’ lote 37 Villa Kurt Beer. Ale w końcu mogę powiedzieć, że taki adres coś mi mówi. Ba ten adres mówi mi bardzo dużo: trzeba po prostu iść wzdłuż murów Bosconii, spróbować ominąć małe rzepowate roślinki, które czepiają się wszystkiego i będąc koło sklepiku señora Bayony, przejść piaskową ulicę i tuż obok kolejnego sklepiku (wokół którego zawsze siedzą młodzi, znudzeni ludzie) jest właśnie Mz. E’ lote 37 VKB. Inaczej mówiąc: tam właśnie mieszka Ana Mercedes Mora Bruno ze swoją małą siostrzyczką. Za to nasza kucharka señora Jenny i jej córki, nasze oratorianki mieszkają Mz. B 4 lote 13 Nueva Esperanza i też potrafię tam trafić (się nie śmiejcie, raczej dumni ze mnie bądźcie). To już wiedziałam dzięki roznoszeniu ulotek, ale w środę byłam tam kolejny raz z zaproszeniami. Byłyśmy też w sektorze 10 Nueva Esperanza. Nikt z animatorów nie chciał tam z nami iść, bali się, że im nowe buty ukradną. My też w niektórych miejscach miałyśmy stracha, ale przecież Bóg wie, gdzie nas posyła. Szkoda tylko, że te wszystkie manzany są nie po kolei i nieźle się naszukałyśmy domów naszych dzieciaków. Odnalazłysśy jednak wiele osób, które zarówno teraz, jak i kiedyś chodziły do oratorium. W czwartek mogłyśmy się rozdzielić, bo znalazły się osoby, które mogły nam towarzyszyć. Nie wiem jak Alicja, ale moi pomocnicy czasem mniej się orientowali w tych adresach niż ja, ale przynajmniej wiedzieli, gdzie jest Aledaños Kurt Beeer i Villa Perú Canadá. Te właśnie miejsca odwiedziłam i o wiele bliższe stały mi się dzieci tam mieszkające. Tego dnia wróciłam bardzo zmęczona. Czułam się trochę jak na pielgrzymce: cały dzień na słońcu, chodzenie po piasku, a więc całe ciało w pyle, palce u rąk spuchnięte, podobne zmęczenie i efekt duchowy. Takie coś to ja mogę robić! Poznałam rodziny naszych oratorianów i ich samych na tle domu, no i dzięki temu odbyło się dziś spotkanie z rodzicami.

Na liście miałyśmy ok. 600 dzieci, wszystkich domów nie udało się odwiedzić, ale sporą część zaprosiłyśmy. I tak oto blisko setka rodziców przyszła dziś do Bosconii. Zapraszałyśmy na 16:00, pierwsze mamy przyszły ok. 15:30, ostatni dotarli ok. 18:00. Spotkanie rozpoczęliśmy ostatecznie z psychologiem ok. 16:40, a coś po 17pm. Przyszedł Padre Pedro. Cóż, króluje „hora peruana”:).