Ukraina: Być jak Jezus

Po pracowicie spędzonych wakacjach i zakończeniu obozu sportowego dla młodzieży, razem z klerykiem Czungiem pojechaliśmy w jego rodzinne strony nad morze do Odessy. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że ludzie, których tam spotkam, tak wiele mnie nauczą.

W centrum Odessy stoi kościół pod wezwaniem świętego Piotra a siedem kilometrów dalej jest salezjańskie oratorium i plebania. Po przyjeździe poznałem tamtejszych księży oraz kleryka Czinga, który pracował przez rok w mojej obecnej placówce – w Korostyszewie. Poznałem też siostry paulinki, z pochodzenia były Wietnamkami a pracowały w Kijowie z osobami niepełnosprawnymi. W Odessie miały kilkudniowy urlop.

Ten czas spędzony w towarzystwie sióstr i kleryków z Wietnamu był dla mnie niezwykłym doświadczeniem. Choć rozmawiali ze sobą w swoim ojczystym języku, czułem się wśród nich bardzo dobrze i swobodnie. Język i odmienna kultura nie stanowiły bariery, bo łączyło nas poczucie wspólnoty i braterskiej miłości. Cały czas mam w pamięci życzliwość sióstr. Ich małe gesty dobroci zakorzeniły się w moich wspomnieniach… Czasem człowiekowi wydaje się, że trzeba robić wielkie rzeczy; że aby zdobywać świętość należy wykonywać heroiczne czyny, oddać za kogoś życie albo przelać krew. A wystarczy naprawdę niewiele.

Z drugiej jednak strony wykonywanie małych gestów wcale nie jest takie proste. Zawsze w pierwszym odruchu myślimy o sobie – wszyscy czasem mamy egoistyczne skłonności. Niezwykła gościnność sióstr pokonywała wszelki egoizm. Kiedy jedliśmy obiad oraz wieczorem, podczas zorganizowanego przez siostry grilla, ciągle zachęcały, by czymś się częstować. Miałem wrażenie, że podzieliłyby się z bliźnim wszystkim, co mają. I ciągle się uśmiechały. Dzięki temu cały czas czułem się zauważany i ważny, nie czułem się jak cień – jeden wśród wielu zaproszonych. Byłem widoczny.

Czy tak właśnie dwa tysiące lat temu czuły się osoby w pobliżu Jezusa? Już od dłuższego zastanawiałem się, jak wyglądałoby przebywanie z Nim, gdyby chodził po świecie w dzisiejszych czasach. Pomyślałem, że te codzienne miłe gesty, którymi otaczali nie inni mają w sobie coś z tej jezusowej miłości do ludzi… Taki z całą pewnością jest Jezus. Miły i mocny, przewodnik i towarzysz. Ktoś taki, za kim pójdziesz, ktoś taki, kogo będziesz słuchać i przy którym ciągle czujesz się ważny. Zwraca na ciebie uwagę cały czas,choć wcale o nią nie walczysz. Taki przyjaciel, który ciągle o tobie pamięta. Chciałbym być taki dobry i miły dla innych w zwykłej szarej codzienności, nie tylko od czasu do czasu lub, co gorsza, dla publiki.

Zainspirowany czasem spędzonym z wietnamskimi przyjaciółmi, doszedłem do wniosku, że nawet podczas krótkiego wyjazdu nad morze można się wiele nauczyć i dzięki temu ciągle polepszać swój charakter, uświęcać dusze i zbliżać się do Nieba.

Po krótkim i ubogacającym pobycie w Odessie ruszyłem z powrotem do Korostyszewa, bo już za niedługo miał się tam odbyć Tabir. A co to takiego? To już wyjaśnię w następnym moim blogu.