Boliwia, Tupiza: Jak nie popaść w rutynę?

Wielkanoc, Dzień Dziecka, zdalne zajęcia, niezliczone ilości prac domowych, koniec pierwszego trymestru i jednocześnie połowa naszego wyjazdu misyjnego. Czas leci nieubłaganie, noce są coraz zimniejsze, trochę wcześniej zachodzi słońce, ostatnie deszcze – a nawet mocne ulewy z gradem – już chyba za nami.

Wiele słyszałyśmy o tym, że do domu dziecka w Tupizie koniecznie trzeba zabrać ciepłe ubrania. Teraz powoli zaczynamy się przekonywać dlaczego. Chociaż w ciągu dnia wszyscy chodzą w krótkim rękawku i mocne słońce daje o sobie znać, podczas nocy temperatura spada niemal do zera. A prawdziwa zima – połączona tutaj z porą suchą – dopiero ma się zacząć..

Pogoda bardzo się zmienia, za to wydawać by się mogło, że ze szkolnej perspektywy, poszczególne dni zbytnio się od siebie nie różnią. Dzieci mają dużo nauki, siedzimy nad zeszytami – z niewielkimi przerwami – od rana do późnego wieczora, mamy ustalony plan, czasem w weekend jest troszkę więcej czasu. Ale czy rzeczywiście to wszystko jest takie monotonne i powtarzalne?

Święta Wielkanocne

Kwiecień zaczął się wraz z początkiem Świętego Triduum Paschalnego. Razem z dziećmi mogliśmy uczestniczyć w kościele w liturgii tych najważniejszych dni w roku. Wielki Czwartek tutaj nie jest dniem wolnym, więc wszystkie dzieci miały lekcje zdalne. Wieczorem udaliśmy się na Mszę świętą. Po celebracji ksiądz z Najświętszym Sakramentem odwiedził w procesji (złożonej z samochodów) główne ulice naszego miasta.

Poranek Wielkiego Piątku, dnia bez zajęć szkolnych, poświęciliśmy na sprzątanie. Staraliśmy się pracować w ciszy, myśląc o bolesnych wydarzeniach sprzed 2 tysięcy lat. O godzinie 15 uczestniczyliśmy wspólnie w liturgii. O 19 rozpoczęła się Droga Krzyżowa, która, ze względu na pandemię, miała trochę inną formę. Zwykle przez wiele godzin ludzie szli głównymi ulicami miasta. W tym roku modliliśmy się wewnątrz kościoła. W Wielką Sobotę nasz dom dziecka odwiedził ksiądz, który poświęcił świąteczne pokarmy. Potem był czas na wspólne malowanie pisanek i pieczenie ciast. O 18 zaczęła się w naszej parafii Wigilia Paschalna.

Niedzielę Wielkanocną rozpoczęliśmy bardzo wcześnie. Już o 6 uczestniczyliśmy w Mszy Rezurekcyjnej. Po powrocie zjedliśmy uroczyste śniadanie. Na stole pojawiła się między innymi kiełbasa i sałatka jarzynowa, dzięki czemu poczułam się trochę jak w Polsce. Następnie dzieci szukały porozrzucanych przez nas po całym terenie jajek czekoladowych. Cały dzień był pełen radosnego świętowania. Niestety tutaj nie ma drugiego dnia Świąt – w poniedziałek wróciliśmy do zajęć.

Dzień dziecka

W Boliwii ten wyjątkowy dzień obchodzi się 12 kwietnia. Dzieci nie mogły się doczekać tego święta, które w naszym domu jest szczególnie ważne. Zaczęliśmy od konkurencji drużynowych. Dzieci przebijały balony, w których były karteczki z 12 różnymi zadaniami. Można było trafić m.in na takie jak „załóż 10 par skarpetek” czy „wyrzuć piłeczki z przywiązanej do pasa butli”.

O 11:30 ksiądz odprawił w naszym domu Mszę Świętą, po której zjedliśmy uroczysty obiad. Po południu odwiedzili nas żołnierze. Przywieźli różne słodkości i spędzili z nami około godzinkę. Od 16, po krótkim przedstawieniu, przygotowanym przez nas (wolontariuszki) i siostry, był czas na tańce i zabawy. Świętowanie zakończyliśmy piniatą i pysznym tortem.

Trochę o szkole

W Boliwii rok szkolny zaczyna się w lutym i jest podzielony na trzy części. Koniec pierwszego trymestru przypada wraz z końcem kwietnia. Jest to czas intensywnej nauki i wystawiania ocen. Wielu nauczycieli niestety nie rozłożyło oceniania na całe trzy miesiące. Dzieci przez prawie dwa tygodnie musiały codziennie wypełniać sprawdziany w formularzach google, czy odsyłać rozwiązane zadania. Teraz na szczęście większość stopni jest już wystawionych i powoli będziemy wchodzić w nowy trymestr.

Dzieci w 6-letniej podstawówce, których jest w naszym domu piętnaścioro, dalej mają tylko 1-1,5 godziny zajęć dziennie. Resztę czasu odrabiają prace domowe i przerabiają to, czego nauczyciel nie zdążył wytłumaczyć. Coraz więcej słychać, że być może przynajmniej bardzo niewielka część lekcji będzie odbywać się w szkole, ale nie są to informacje w żaden sposób potwierdzone. Na razie czekamy na dalsze wiadomości.

Zmęczenie nauką

Cały dzień nad zeszytem jest naprawdę trudny do wytrzymania. Ciężko skłonić jednocześnie całą moją grupę (sześcioro dzieci z 4 klasy) do odrabiania lekcji. Często ktoś bawi się z tyłu sali, ucieka, wycina z kartek różne kształty, czy rysuje. Niezależnie od tego dzieci są naprawdę niesamowite i wciąż udaje nam się wyrabiać z materiałem. Codziennie pytają, dlaczego mają aż tyle do zrobienia. Rzeczywiście, zadań domowych jest zbyt dużo i podziwiam ich, że jeszcze dają radę. Wypisując kolejny czarny marker przy zapisywaniu od nowa całej tablicy notatek i ćwiczeń szkolnych, zastanawiam się jak ja bym zniosła taką ilość pracy na ich miejscu…

W weekend na szczęście dzieci mogą trochę odpocząć. W sobotę po sprzątaniu trzeba usiąść choć na chwilę do lekcji, ale zawsze o godzinie 16 przerywamy i idziemy odmówić razem różaniec. W połowie kwietnia wyszliśmy na „Mirador Sagrado Corazon de Jesus”, czyli położone nieopodal wzgórze widokowe, z którego można zobaczyć całe miasto. W tych wyjątkowych okolicznościach przyrody rozważaliśmy w modlitwie (jak co tydzień) tajemnice radosne. Niedziela z założenia jest dniem wolnym, choć niestety zwykle gdy wrócimy z kościoła i zjemy obiad, niektórzy muszą dokończyć swoją pracę domową na poniedziałek. Nie trwa to jednak całe popołudnie – w końcu nadchodzi kilka upragnionych godzin wolnego.

Codzienna rutyna

Czasami zaczynam myśleć, że każdy dzień wygląda właściwie tak samo. Codziennie tylko lekcje i lekcje. Wydaje się to takie męczące i monotonne. No właśnie – wydaje się. Jak tylko przeglądam swój pamiętnik, zauważam, że każdego dnia dzieje się coś wyjątkowego, co zwyczajnie trzeba zanotować. A nawet, gdyby się nie działo, to przecież z dziećmi po prostu nie da się nudzić :)