Niezniszczalna pogoda ducha

Ostatnio, mam wrażenie, panował trochę smutny nastrój. Można to spisać na często padający deszcz, można też na to, że nieubłagalnie zbliża się dzień wyjazdu. Ale są też inne powody. Kilka dni temu pożegnaliśmy siostrę Concepción, naszą nauczycielkę hiszpańskiego. Stan jej zdrowia pogorszył się znacznie w ciągu ostatnich miesięcy. Miała problemy z krążeniem, ze słuchem, ostatnio też z trudem poruszała się o lasce. Ona sama i inne siostry zdecydowały, że wyjedzie do Limy i już nie wróci do San Lorenzo. Pożegnaliśmy siostrę w szpitalu, by potem w karetce razem z nią pojechać na lotnisko. Jedziemy jak na wycieczce, mijamy internat dla młodzieży z rodzin indiańskich, który siostry prowadzą od wielu lat. Mijamy szkołę Jesus Nazareno, w której była nauczycielką, mijamy kościół,  gdzie codziennie spotykałyśmy się na Mszy zanim zaniemogła. Przejeżdżamy przez plac główny. Ciekawscy wyciągają szyje, zaglądają do karetki, cóż to się dzieje? Kto umiera? Sami „gringo” z peruwiańskim księdzem na czele i wszyscy w karetce, ale akcja! Na zewnątrz życie toczy się jak przedtem: dalej remontują ulice, na ławkach siedzą matki z dziećmi, grube panie sprzedają swoje pomarańcze, galaretkę w plastikowych kubeczkach. Siostra w zamyśleniu mówi: „Patrzcie, jak wyrosło San Lorenzo! Kiedy przyjechałyśmy, nie było nic, kilka domów na krzyż…”  Przybyła tutaj w latach 60-tych i całe swoje życie poświęciła na pracę z młodzieżą. Być może dlatego zachowała tak świeży humor, jest zawsze pogodna, żartuje z siebie. Przez kilka miesięcy cierpliwie uczyła nas z Anią odmiany czasowników, poprawnej pisowni hiszpańskiej. Wszystko, oczywiście, za „Bóg zapłać”. Mam wrażenie, że istnieje w naszym życiu codziennym pewna zasada. Jeśli pewnego razu postanawiasz dać coś z siebie, nie oczekując pokłonów ni pieniędzy od odbiorcy, jakimś dziwnym sposobem to, czym podzieliłeś się z innymi (wiedza, czas, zaangażowanie), wraca do ciebie i niejednokrotnie w zwiększonej ilości. Jest to duża zachęta i motywacja. Siostry mieszkają w domu w stylu „tutejszym”: wszystko zbite z palików, dach z liści, brak wody w domu (mają studnię na zewnątrz). Przy domu mnóstwo kwiatów, krzewów, wszystko zadbane i kwitnące dzieki pracy właścicielek. Widziałam też pokój s. Concepción: 3×4 m, małe biurko, szafa na ubranie, zniszczony czasem krzyż, łóżko z moskitierą, książki. Bardzo skromny, ale schludny i przytulny. Całe życie spędzić na misjach, wstawać o 5 i iść do swoich obowiązków, czyli do osób, które czekają na ciebie, które ciebie potrzebują. Dziękujemy siostrze za jej niezniszczalną pogodę ducha, za wierność swojemu powołaniu (w tym roku obchodziła 89 urodziny), za bycie nie tylko pedagogiem i zakonnicą, ale też matką. Bo miłość, którą nas darzyła, jest rzeczywiście matczyna. To się czuje.

Anna Zieniewicz
San Lorenzo, Peru

P.S. Gdy jeszcze byłam w Krakowie, na jednej z niedziel misyjnych moja koleżanka Ania Szachowicz dostała od pewnego malucha dwa pluszowe pieski. Mały kolega ze 100%-wą powagą oświadczył, że jago wolą jest, by te zabawki dotarły do dzieci na misjach. Cóż, Ania nie wybierała się w najbliższym czasie za morze. Za to my z Anką B. wybierałyśmy się za ocean. Zatem Zgredek i Fredek (bo takie imiona dostały pluszaki) wyruszyły w walizkach na drugi koniec świata. Zgredek mieszkał ze mną w pokoju aż do dnia, w którym dostał się do rąk Rosy. Piesek był nagrodą główną dla osoby, która najlepiej napisze dyktando. Umieszczam zdjęcie z Rosą i Zgredkiem. Mam wrażenie, że oboje są zadowoleni.

peru_sanlorenzo_azieniewicz_2014-07-21