Materialne z niematerialnym

W  końcu maja organizowaliśmy tydzień zawodów sportowych poprzedzających święto Maryi Wspomożycielki Wiernych. Od środy do soboty można było zaprezentować swoją technikę i zawzięcie w poszczególnych dyscyplinach: piłkarzyki, tenis stołowy, koszykówka, siatkówka, piłka nożna. W sobotę wieczorem w oratorium odbyła się tzw. velada (z hiszp. vela – „świeca”) – czuwanie przy figurce Maryi przeplatane pieśniami, tańcami ludowymi. Wspaniale zaprezentowali się uczniowie z internatu prowadzonego przez siostry zakonne. Wszyscy pochodzą z rodzin indiańskich, więc przedstawili nam typowe tańce plemion awajun i achuar. Stroje efektowne – chłopaki mieli na głowach opaski z piór tukana i rodzaj spódnicy (nie jest to szkocki wynalazek!) z charakterystycznej tkaniny oraz bransoletki (założone poniżej kolan) pełniące rolę instrumentów muzycznych, gdyż jak grzechotki dźwięczały przy każdym energicznym ruchu; dziewczyny w czerwonych sukienkach, na biodrach miały upiększenia z muszel, szeleszczących w tańcu. Wszyscy na boso. Muzyka skoczna i radosna.

Praca w oratorium toczy się swoim torem, coraz więcej młodzieży nie tylko korzysta z oferowanych warsztatów, zajęć, spotkań, ale też chce pomóc swoją wiedzą i pracą w organizowaniu czasu innych dzieci. Raz w tygodniu mamy zebranie z animatorami – osobami, które wyraziły chęć współpracy, pomocy w codziennej pracy w oratorium. Uświadomiłam sobie, że dopiero teraz, po 9 miesiącach spędzonych z tą młodzieżą, zaczynają się otwierać, mówić wprost o swoich problemach. Wiele bolących spraw ukrywali pod powłoką żartów, głupot, kpin. Wychodzi na światło dzienne fakt, że wszyscy ulepieni jesteśmy z tej samej gliny. Potrzeby mamy te same – bezpieczeństwa, akceptacji, miłości i szacunku w rodzinie, potrzebę bycia wysłuchanym, zrozumianym, mamy plany, marzenia, chcemy się samorealizować. Mnóstwo rozbitych rodzin, mieszkanie na dwa domy, niepewność jutra – wszystko to zostawia ślad na osobowości młodych osób, które spotykamy. Ale pomimo wszystko są pełni roześmiania, energii, chęci przebywania wśród innych i dzielenia się swoim czasem, pasjami, po prostu sobą. Za to ich podziwiam i za to im jestem wdzięczna.

peru_sanlorenzo_azieniewicz_2014-06-14_4

Żar dnia, szczególnie taki wręcz palący, który często poprzedza burzę, wywołał w pamięci wspomnienia zupełnie kontrastowe. Nie wiadomo dlaczego przed moim wzrokiem zjawia się obraz zimy. Zima na wsi, mroźny słoneczny dzień, idziemy na spacer z koleżanką. Wszystkie drogi są doskonale znane, ale za każdym razem jest to nowy szlak – ze względu na inny temat rozmowy, inną porę dnia i roku, inne napotkane osoby. Otóż idziemy po drodze poza wsią, po obu stronach zaśnieżone pola, cisza, w oddali widać stare lipy, oblodzoną rzekę, słońce lśni, powietrze jest mroźne, świeże, rześkie. Idziemy niespiesząc, noga za nogą, jak to na spacerze, gawędzimy. Jesteśmy blisko miejsca, w którym mieszka wspólnota prawosławna. Jeśli dobrze się przyjrzeć, można zobaczyć niebieskie kopuły cerkwi ukryte za gałęziami drzew. Po pewnym czasie z naprzeciwka zbliża się jakaś osoba. Młoda kobieta ubrana w długą spódnicę do ziemi, ciepły kożuszek, na głowie chusta. Wypisz wymaluj jak z powieści Dostojewskiego. Przy niej biegnie duży owczarek niemiecki. Pies ma na sobie coś w rodzaju uprzęży umocowanej na sankach, które całe są załadowane butelkami ze źródlaną wodą (wiemy, że w pobliżu jest źródełko). Biegnie tuż przy swojej pani, nie za szybko i nie za powoli, dzielnie wykonując swoje nietypowe zadanie. Padają pozdrowienia z obu stron, mijamy się, ruszamy naprzód. Jeszcze ze trzy razy obejrzałam się za siebie, żeby upewnić się, czy to aby na pewno nie jest złudzenie. Nie wiedzieć dlaczego, pomyslałam, że oto właśnie spotkałyśmy skromność, pracowitość, też radość, spokój, prostotę. A wszystko w jednym spojrzeniu i jednym „zdrawstwujte”. I to ubranie… Znów przychodzimy do tematu, w którym materialne przeplata się z niematerialnym. Czytałam u Kapuścińskiego (jego zapiski podczas podróży po krajach na południu byłego Związku Radzieckiego), że cywilizacje, które osiągnęły szczyt rozwoju, to były cywilizacje „ubrane”. Starożytne Babilonia, Grecja, Bizancjum i in. – mimo że rozwijały się w upalnym klimacie, miały swoje szaty. Szaty, nie wdzianko: długie suknie, tuniki, płaszcze. Wyobrażenie o ilości ubrania dziś jest często takie, że jeśli mamy upał, to panuje zasada – im mniej tym lepiej. A że podobno 80% informacji z otoczenia pobieramy za pośrednictwem wzroku – to, co widzimy, oddziaływuje na nas z dużą siłą. Myślę, że jedną z przyczyn tak wielu rozbitych rodzin tu, w San Lorenzo, jest właśnie wszechobecne eksponowanie wszelkich partii ciała. Już sam obcisło-przeźroczysto-jaskrawy asortyment ubrania narzuca pewne wzorce. Bieda, bezrobocie również przyczyniają się do wystapienia miejscowego wyżu demograficznego. Ale ten kult ciała, który obserwuję, mam wrażenie, jest jedną z głównych przyczyn tego, że nasi oratorianie zapytani o rodzinę, mówią mało i niechętnie, bo prawda jest taka, że większość z nich mieszka na dwa domy lub tylko z matką, czy też z ciocią, babcią. W niektórych przypadkach oboje rodziców są nauczycielami i w roku szkolnym podróżują łódką do miejsca swojej pracy, wracając tylko na weekendy czy raz w miesiącu. Mając podobne doświadczenia, trudno jest stworzyć trwały związek, trudno zdobyć się na zaufanie, odpowiedzialność. Niejednokrotnie błędy są powielane.

Przykrywając ciało, być może mniej myślimy o jego zaspokajaniu, potrzebach fizycznych, popędach. Więcej zastanawiamy się natomiast nad tym, co jest głębsze – pięknem, nauką, sztuką, wiarą. Wydaje się, że jest tu jakiś związek, łącząca nić. Jeszcze dziś można spotkać w amazonii plemiona, które odrzucają wszelkie objawy cywilizacji pochodzące z wielkiego świata. Uciekają coraz bardziej w głąb dżungli, czy nawet zabijają przybyszów, w ten sposób odrzucając wszystko, co może zaburzyć ich jednakowe od wieków życie. Są nadzy, albo mają bardzo skąpy strój. Żyją w zgodzie z naturą, nie produkują plastiku, nie korzystają z prądu. Z pewnością mają pewną hierarchię, zasady moralne, rytuały, święta. Ale nie nazwiemy tego cywilizacją. Ich język nie jest językiem pisanym, ksiądz Diego (jeden z misjonarzy z naszej wspólnoty) mówi, że w wielu językach indiańskich nie ma odpowiedników cyfr. Przejęli nazwy liczb z języka hiszpańskiego, niejednokrotnie używają narzędzi takich samych jak ich przodkowie kilkaset lat temu. Języki plemion były do niedawna językami wyłącznie mówionymi. Dopiero w latach 80-tych, 90-tych językoznawcy z Peru i z innych państw zaczęli tworzyć ich alfabety, grupować zasady gramatyczne. Ciekawostką jest, że np. w języku achuar nie występuje głoska „o”, tak powszechna w hiszpańskim i obecna bodajże we wszystkich językach europejskich.

Wiara miejscowej ludności to przeplatanka katolicyzmu, protestantyzmu pod wszelkimi postaciami (szczególnie sekty neoprotestanckie) oraz przesądów i wierzeń ludowych. Wszechobecni są tzw. curanderos (z hiszp. curar – „leczyć”) oraz brujos (czarownicy) potrafiący zwalczyć cały wachlarz chorób, zlikwidować urok, ale też w drugą stronę – rzucić urok, sprowadzić chorobę, zakochać kogoś w kimś za sprawą czarów itp. Nasza kucharka Pani Zoila opowiadała historię, którą wiele lat temu usłyszała od swojej matki.

Rzecz się działa ok. 50 lat temu. W jednej z wioseczek nad brzegiem Marañonu mieszkał pewien curandero. Swoimi czarami spowodował wiele cierpienia wśród miejscowej ludności. Nie spotkała go żadna kara, żył sobie spokojnie aż do dnia swojej śmierci. W klimacie tropikalnym ciało zaczyna rozkładać się bardzo szybko. W związku z tym, zwyczajem jest czuwać przy zmarłym jedną noc i już następnego dnia pogrzebać ciało. Tak więc curandero zmarł ok. godz. 13. Zebrali się sąsiedzi, rodzina, znajomi. Wieczorem rozpoczęło się czuwanie przy świecach. Jak to w dżungli i jak to bez prądu – cisza i ciemność niewypowiedziane, jedyne światło to gwiazdy i świece, jedyne dźwięki to cykanie owadów, jakiś cichy płacz, wzdychanie. Atmosfera smutna, senna, spokojna… Aż tu nagle ok. godz. 22 – poruszenie. Pewna kobieta mówi jasno, że widziała jak porusza się ręka zmarłego. Nikt nie wierzy, myślą, że ma bujną wyobraźnię, może boi się ducha curandero. Ale na potwierdzenie najgorszego nagle nieboszczyk perfidnie zaczyna się poruszać, po pewnym czasie otwiera oczy i siada… Można sobie wyobrazić, co się zaczęło dziać. Ludzie z krzykiem, płaczem rzucili się do ucieczki, biegli na oślep, przed siebie, poprzewracali ławki, popychali się, rozpierzchli się w mig. Żona curandero, staruszka, podeszła do męża. On pyta: „Co się dzieje, co robicie?”. Ona mówi: „Czuwamy przy twojej trumnie, umarłeś.” „Nie umarłem, żyję, tylko spałem” odpowiada. Widocznie przeżył śmierć kliniczną, a że w pobliżu nie ma żadnego szpitala, lekarza, nikt nie mógł jednoznacznie tego stwierdzić. Nie widzieli oznak życia i uznali go za zmarłego. A on im takiego psikusa zrobił! Ciekawe jest to, co opowiedział o swoim „śnie”.

Otóż mówi, że wędrował przez piękne ogrody, szedł drogą wśród zielonych łąk, po obu stronach rosły drzewa owocowe. Drzewa były mu dobrze znane – mamey, guaba, to, co rośnie tu, w dżungli. Nie wiedział, gdzie się znajduje, aż spotkał pewnego mężczyznę. Ten mu wskazał kierunek, w którym ma iść, powiedział, że dotrze do domu i ma zapukać do drzwi. Rzeczywiście wkrótce ujrzał duży dom i zapukał do jego drzwi. Otworzył mężczyzna w długiej szacie i zapytał, po co przychodzi. Curandero mówi, że nie wie, że kazali mu zapukać do drzwi. Mężczyzna na to: „Nie możesz wejść, teraz musisz wrócić, a tutaj przyjdziesz po pewnym czasie. Ale wówczas nie zamieszkasz w tym domu, tylko w ogrodzie, gdyż za życia uczyniłeś dużo złego. Wrócisz do siebie, ale pamiętaj, że musisz pozostawić swoje dawne życie. Nie sprawiaj więcej cierpienia innym.”

Curandero przestał nim być. Zaprzestał swoich działań i przeżył jeszcze kilka lat zwykłego ziemskiego życia w pokoju ze sobą i z innymi. Później, jak można się domyślić, umarł naprawdę.

Dlaczego wędrował przez ogród, kim byli napotkani mężczyźni, co to za dom – tego nie wiemy. Sam bohater opowieści nie potrafił odpowiedzieć na te pytania. Spodobała mi się ta historia, każdy może ją zinterpretować na swój sposób, wywnioksować przesłanie.

Moja interpretacja – 1. każdy ma swój raj, 2. by się do niego dostać, trzeba spełnić pewne warunki.

A.Z.