Od czasu do czasu…

„Wyrzucanie” dzieci do szkoły, odprowadzenie Fabricia do przedszkola i odebranie go, odrabianie lekcji do szkoły, sprawdzenie zeszytów, kilka zadań dodatkowych do rozwiązania w domu, sprawdzenie odrobionego turnusu, czytanie, śpiewanie, modlitwa, czesanie, gotowanie, pieczenie, malowanie, gry, nauka jazdy na rowerze itd. To wszytko należy do moich obowiązków. Dzieciaki też bardzo dużo ich mają. W szkole na prawdę dostają bardzo dużo zadań i czasami najzwyczajniej w świecie nie chce im się już robić. No jak wspominam swoją podstawówkę też mi się nie chciało. No więc w sumie im się nie dziwię, że czasami marudzą. W Tupizie bardzo dużą uwagę zwraca się na estetyczność zeszytów.Przy tej staranności o zeszyt czasami przerastają samych siebie. Jedna z moich wychowanek przepisuje po kilka razy, bo ten tytuł jej się nie podoba, bo jest brzydko napisany, a tutaj się jej przeciągnęło za linijkę, a tutaj napisała krzywo. Obsesyjnie! Tłumaczę jej, że jest ładnie, że bardzo ładnie, ale ona i tak wie swoje. Po woli już zaczyna rozumieć i da się przegadać, ale na to potrzeba dużżżooo czasu. Popracujemy nad tym Dzieciaki w swoich zeszytach ozdabiają, malują, podkreślają. Wszystko wygląda bardzo ładnie i starannie. Czasami dostaję i ja zadanie. Jak to powiedziała Jhovana, żeby señorita się nie nudziła, to mi ozdobi cały zeszyt a my będziemy odrabiać zadanie. YhY!!! Rozumiem. No cóż, czasami trzeba i to. Nasze miejsce pracy zawsze wygląda jak pobojowisko. Jest na nim wszytko! Ja nie wiem jak to się dzieje, bo my naprawdę zawsze staramy się sprzątać, ale coś nam to nie wychodzi. Ostatnio umówiliśmy się, że faktycznie każdy się postara, nie będzie marudził, śmiał się do rozpuku, bo tak też często się zdarza i że wtedy możemy pójść gdzieś na spacer. No i tak było klasa 5 i 6 szkoły podstawowej, bo ja z nimi odrabiam zadania i jestem za nich odpowiedzialna faktycznie się starała. Postanowiliśmy iść więc na spacer i na lody. Bardzo fajne popołudnie. Mogliśmy sobie porozmawiać, pośmiać się, pobawić, po prostu ze sobą być. No właśnie po prostu? Może aż. My jesteśmy tutaj po to, żeby BYĆ. To jest najważniejsze dla tych dzieciaków. Zarówno jak jak i Aga staramy się, żeby tak było. Oprócz wszystkich tych obowiązków, żebyśmy zawsze były, wysłuchały, pośmiały się. To jest najważniejsze. Oni bardzo tego potrzebują. Nasze popołudnie było całkiem całkiem udane, ale po tak intensywnie spędzonym dniu moje dzieciaki i ja na czele razem z nimi dostajemy „głupawki”. Potem nam jest trudno się pozbierać, bo śmiejemy się ze wszystkiego i z niczego. No cóż. Czy ja do Polski wrócę normalna? Chyba nie i z tego się cieszę. Bo wiecie co Wam powiem, ja nie znam „normalnych” misjonarzy!!!:)

Trzymajcie się ciepło
Wasza Karolka!