Buty i inne niebezpieczeństwa

Po pierwszym miesiącu zauroczenia Afryką powoli schodzimy na ziemię – rozpoczął się czas próby. Przynajmniej tak to odczuwamy. Można powiedzieć, że ma ona dla nas dwie postacie: ludzką i Bożą. Pierwsza objawia się różnego typu zachowaniami ze strony dzieci i nauczycielek z grupy Mamy Małgorzaty oraz młodzieży w oratorium. Zachowaniami, które mają na celu sprawdzenie na jak dużo mogą sobie oni pozwolić. Próba Boża natomiast nakazuje nam zadać sobie pytanie, czy z pokorą i ufnością potrafimy przyjmować te sytuacje.

Kolejny tydzień rozpoczęliśmy od burzy mózgów, z której urodziły się cele, jakie chcemy osiągnąć wraz z klasą Mamy Małgorzaty oraz w oratorium przy parafii św. Augustyna, i związane z nimi propozycje zmian. Najpierw zapoznały się z nimi nauczycielki: aunty Henrietta, Ernestine oraz aunty Martha na spotkaniu, na które je zaprosiliśmy. Pierwszym celem było dla nas zrezygnowanie z robienia z klasy poligonu doświadczalnego, jak to się odbywało do tej pory („No to może dzisiaj pouczymy się literki A? Albo może lepiej zabierzmy się za matematykę.”) a stworzenie konkretnego, spójnego programu nauczania, który pozwoliłby nam weryfikować postępy w nauce oraz naszą pracę. My sami podjęliśmy się przygotowywania materiałów dydaktycznych na każdy tydzień. Już po pierwszym tygodniu stwierdzamy, że nie jest to takie łatwe.

Kolejną propozycją jest podzielenie klasy na dwie grupy i prowadzenie dla nich dwóch osobnych lekcji w tym samym czasie. Do jednej grupy przydzieliliśmy te dzieciaki, które radzą sobie dobrze, a do drugiej te, które potrzebują więcej uwagi. W tej drugiej grupie są Kelfa i Ibrahim, chłopcy, którzy potrafią zrobić duży progres, a chwilę później nie pamiętać już o podstawach. Problemem jest również to, że nie znają angielskiego, ani nawet krio, więc częściej kiwają głową, niż wiedzą, o czym mówimy. Juliet, najstarsza z całego grona (podobno 7 lat temu, gdy szkoła powstawała ona również rozpoczynała w niej naukę i po tak długim okresie wciąż jest na tym samym poziomie) jest dziewczynką, do której ciężko dotrzeć przez jej brak pewności siebie. Wydaje się nam też, że jest ona lekko niepełnosprawna umysłowo. Senneh i Foday to chłopcy z dużymi możliwościami, choć ich problemem jest to, że już 5 minut po rozpoczęciu zajęć ich ciała są wciąż w klasie, ale umysły co najmniej na sąsiednim boisku. Jeneba i Fatmata to ostatnie z tego grona. Jak to nasz znajomy mówi: „zdolna, ale leń”, a może po prostu trzeba je zainteresować zajęciami, poprowadzić je trochę inaczej. I to jest właśnie kolejny cel.

sierraleone_piedel_2011-03-13_1  

Co do nauczycielek to chyba wolałyby, abyśmy to my we dwoje zostali z dziećmi. Jedna z nich swój brak zainteresowania zasygnalizowała nam na owym spotkaniu kilkoma machnięciami głowy – gdy sen spowijał jej powieki. Natomiast swój plan zrzucenia na nas zajęć zaczęły skutecznie realizować właśnie w tym tygodniu. Nieobecny nieusprawiedliwiony – tak w skrócie możemy opisać ich postawę od początku tygodnia. Środę Popielcową natomiast uznały za dzień wolny od lekcji (jedynie dla klasy Mamy Margaret).

Kolejnym wyzwaniem (choć to już była przyjemność) było spotkanie z młodzieżą z oratorium. Pamiętając o doświadczeniach ze zorganizowanego turnieju piłki nożnej postanowiliśmy wyłonić kilku liderów, którzy pomogliby nam w realizacji po części naszych, ale przede wszystkim ich pomysłów. Niestety na pierwszy wyznaczony termin zjawiła się tylko połowa z zaproszonych osób. O dziwo praktycznie wszyscy przyszli na drugie spotkanie, choć nie byliśmy na nie umówieni.

Parafia jest miejscem, gdzie przychodzi wiele osób, nie tylko młodzież. Spotyka się tu zespół muzyczny (tutaj nazywa się je brass bandami), który ma próby dwa razy w tygodniu, dwa chóry (które powinny mieć próby codziennie – Anito, załamałabyś się…), kilka grup modlitewnych i oczywiście mnóstwo dzieci, a wszystkim tym rządzi chaos.

Czasem zdarza się, że z księdzem zabieramy młodzież z parafii na plażę. Na codzień nie mają takiej możliwości, mimo, że Freetown jest położone nad oceanem (w centrum miasta jest port i na plażę trzeba jechać około pół godziny samochodem). Kiedy więc już znajdą się na miejscu zaczyna się szaleństwo. Dla nas są to trudne chwile. Nie dość, że jesteśmy tylko we troje (razem z Fr. Ubą), to jeszcze nasza wyobraźnia musi starczyć dla całej, ponad 40-osobowej grupy, bo dzieciaki chyba zostawiają głowy w samochodzie. Na początku zabawa w dużej mierze ogranicza się do gry w piłkę na plaży, jednak kiedy przychodzi zmęczenie i śmiałość, zaczyna się brodzenie w oceanie. Nie zabraniamy im tego, ale dużym zagrożeniem jest to, że nie potrafią pływać, choć są tacy, którzy twierdzą, że robią to znakomicie (myślę, że mój niespełna 10-letni chrześniak radzi sobie w wodzie dużo lepiej od niejednego tutejszego 18-latka). Ci właśnie pozwalają sobie na zbyt wiele (około 3 miesięcy temu podczas jednego z takich wypadów prąd rzeki porwał kilku chłopców wgłąb oceanu i dwóch z nich już nie wróciło) ciągnąc za sobą resztę grupy. Kończy się na naszym podwyższonym tętnie, i przeniesieniu zabawy ponad 30-osobowej grupy młodzieży zanurzonej po szyję w wodzie z powrotem na plażę. Ale ostatnio nie ich nadpobudliwość i brak wyobraźni stały się powodem zakończenia plażowania. Kto by pomyślał, że rozdawanie kanapek może doprowadzić do prawdziwej wojny. Tego było już za wiele.

sierraleone_piedel_2011-03-13_3

Dodatkowo tego dnia sami doświadczyliśmy kilku zabawnych sytuacji, jak ta, kiedy będąc w wodzie spostrzegliśmy, że których z chłopaków pływa w moich spodenkach na przebranie, a jedna z dziewcząt „znalazła” chustę Basi i próbowała uznać ją za swoją. Sytuacji z naszymi ubraniami jest wiele, choć najbardziej popularne są tytułowe buty piłkarskie. Mimo, że kończą one powoli swój żywot to mam na nie już chyba czterech chętnych (przynajmniej czterech się do mnie o nie zwracało). Gdy zaczęło się to robić męczące Gibrill, jeden ze starszych chłopaków, zmienił taktykę. Skończyło się spokojne: „Lukas, proszę Cię o nie już 4 tygodnie, musisz mi je dać :-)” a zaczęło: „Jeśli nie chcesz mieć problemów, to przynieś mi je :-|”, „Zobaczysz, że jak przyjdziesz w nich następnym razem, to je stracisz :-(”. Jednak, gdy wyczuł, że wszedł na grząski teren całą rozmowę obrócił w żart.

Kolejnym „chodliwym towarem” są piłki i to w dosłownym tego słowa znaczeniu. W przeciągu miesiąca straciliśmy ich już cztery. Powód tego jest prosty: nikt nie przejmuje się, gdy piłka zostanie wykopana poza obręb boiska, „bo to nie nasza własność, a i tak nam kupią”. I tak się rzeczywiście dzieje, bo najlepiej przyciąga dzieciaki do oratorium piłka nożna. Wyzwaniem zatem jest dla nas budowanie poczucia wspólnoty, przynależności do rodziny Don Bosco, a co za tym idzie poczucia odpowiedzialności za dobro wspólne.

Wyzwanie to ogromne, bo różnimy się nie tylko kolorem skóry, ale przede wszystkim kulturą i mentalnością. Często przepaść, jaka nas dzieli jest nie do przeskoczenia, a będąc świadkami takich sytuacji, jakie za chwilę opiszemy, zadajemy sobie pytanie: „czy nie jesteśmy za mali na to wszystko?”

sierraleone_piedel_2011-03-13_4

Był to zwykły dzień w oratorium. Dzieciaki grały w piłkę, warcaby, piłkarzyki, tent… gdy nagle usłyszeliśmy krzyk: „zwariowany pies!”. Początkowo myśleliśmy, że to kolejna zabawa lub ktoś znów dokucza Brunowi (psu, który mieszka tu i pilnuje parafii). Ale gdy zobaczyliśmy grad kamieni (często większych od dzieci, które nimi rzucały) lecących w kierunku obcego psa, zamurowało nas – dzieci próbowały go zabić. Musiała minąć chwila, zanim zareagowaliśmy. Coś, co dla nas było rzeczą zupełnie nie do przyjęcia w oczach dzieci i młodzieży było normalne. Wszystko tłumaczone było tym, że pies ma wściekliznę i może być niebezpieczny dla ludzi… a może po prostu cos ukradł (chyba nikt tego w gruncie rzeczy do końca nie wiedział). I wszystko byłoby jeszcze do przyjęcia, gdyby nie to, że uczestniczyły w tym dzieci od 5. do 12. roku życia. Rzuciły wszystkie gry i zabawy chwytając za kamienie. A ich odpowiedzią na nasz sprzeciw były słowa: „Luke, daj nam dokończyć psa”. Najgorsze jest to, że te same kamienie są w codziennym użyciu. Pierwszym odruchem, kiedy chłopcy (dziewczyny z resztą też) kłócą się ze sobą jest chwycenie za kamień.

Na owym spotkaniu z młodzieżą również poruszyliśmy ten temat. Abyśmy wszyscy brali odpowiedzialność za bezpieczeństwo tego miejsca.

Kolejną rzeczą było zaproszenie liderów do zbudowania planu oratorium, do zebrania pomysłów na organizację tego miejsca. Daliśmy sobie na to tydzień. Dziś jesteśmy po kolejnym spotkaniu, i mimo, że odbyło się ono w zupełnie innym gronie (mecz Arsenal – Manchester okazał się zbyt dużą konkurencją) przyniosło owoc w postaci „tablicy pełnej pomysłów”. Żyjemy nadzieją, że właśnie dziś zapisaliśmy pierwszą kartę w historii tego oratorium ;-)

W całym żywiole tygodnia trochę niepostrzeżenie nadszedł Wielki Post. Czas zatrzymania się, przyjrzenia się sobie. To nie jest przypadek, że połączył się on z czasem „naszej próby”. Bo aby móc kogoś upominać, sami musimy dawać się korygować. I może właśnie teraz Pan Bóg to robi – upomina swoje małe dzieci, gdy się czasem gubią.