Gwiazdy w Jemie

Anku droga,

na początku przesyłam Ci ciepłe pozdrowienia spod afrykańskiego nieba, które jeszcze tak niedawno zachwyciło nas swoim widokiem i tym zapachem drogi mlecznej, niekoniecznie z mleka w proszku, które ostatnio jest priorytetem w naszej kuchni. Chciałabym Ci przypomnieć, choć pewnie długo jeszcze będziemy rozpamiętywać, widok gwiazd w Jemie. Tym razem nie mam tu na myśli nas (choć do tego wdzięcznego tematu jeszcze powrócę), a gwiazdy w dosłownym znaczeniu tego słowa, te z nieba uśmiechające się każdej nocy. I nie będę się rozpisywać o dżemie malinowym, który jest składową częścią porannych posiłków, nazwanych przez polonistów śniadaniem. Zabieram swoje i Twoje myśli na wycieczkę do Jemy, miejscowości na północ od Sunyani, gdzie w parafii ojców Werbistów odbył się kolejny Holiday Camp, w którym wzięło udział blisko dziewięćdziesiąt dzieci.

Zaczęło się jak zwykle, od wyprawy krajową komunikacją publiczną, zwaną dalej tro – tro (wciąż nie potrafię odszukać odpowiedzi na Twoje pytanie, jakie znaczenie dla tutejszych ma nieskończona liczba haseł na samochodach, mówiąca o Panu Bogu. Jedno jest jednak pewne – na każde nowoodkryte zdanie Ty się uśmiechasz. A to dlaczego?). Kiedy po kilku godzinach podróży, uprzejmi współpasażerowie wykrzyczeli kierowcy nasz przystanek, po drugiej stronie ulicy dało się słyszeć oklaski w dobrze znanych nam rytmach. Tak, dotarłyśmy na miejsce. Znajome twarze, powitania – jesteśmy w Jemie (por. do tytułu). Jednak oto i Twoim uszom dał się słyszeć znajomy dźwięk i już straciłam Cię z oczu. Na szczęście znam doskonale YMCA i wiedziałam, że szukać Ciebie mogłabym tylko w pobliżu roztańczonych dzieci. Muszę jednak Ci powiedzieć, że zasmuciło mnie, iż z całej gamy utworów, które jesteś w stanie wytańczyć kilkanaście razy dziennie (choć i tak dzieci udowadniają, że to ich energii nie ma końca), wymieniłaś tylko jedną, znaną i tak pospolitą piosenkę. Z szacunku do miejsca, w którym jesteśmy, należy podkreślić, że popularnością cieszył się taniec CHOCOLATE (w kraju, w którym czekolada się nie topi). W rytm każdej z kilku piosenek, nasze gwiazdy w Jemie (czyt. uczestnicy obozu) obdarzały chętnych szerokimi uśmiechami, wtedy to nawet błękitnego nieba nie potrzeba.

Jema to miejscowość położona w malowniczej okolicy, z czego korzystali również organizatorzy obozu. W czasie piątkowego przedpołudnia wzięłaś aparat w dłonie i popędziłaś niczym ghański tygrys lub żyrafa w stronę buszu, albo to the bush is comming? Razem z całą grupą obozowiczów i mieszkańcami, z ławkami na głowach, różańcami w dłoniach, modlitwą na ustach, zmęczeniem w stopach przemieniliśmy skałki w sanktuarium modlitwy. Bo przecież, gdzie dwóch albo trzech się spotyka..? Tak.

Wracając do tych gwiazd, które błyszczą z góry, wskazują drogi, pozwalają się zachwycić. Wierzysz, że gwiazdy mają dwie nogi i ręce, i jeszcze kamerę w dłoni? Znana wielu pod pseudonimem operacyjnym „Maryna”, jak dobra ciocia i licencjonowany, ghański przewodnik pokazała nam wiele dróg, które możemy dziś pewnie pokonywać w Sunyani, ale już nie tylko. Opowiedziała o wielu sprawach, które pozwalają wejść w życie Don Bosco Boys Home, przedstawiła sąsiadom, do których będziemy pewnie nie raz zachodzić na pogawędki o życiu i Tygrysach, a rano zjemy kolejną jajecznicę. A wracając, Jej kolejna wizyta w Ghanie, Twoja druga, a moja pierwsza, to koktajl misyjny, który pozwolił zmęczyć się stopom, a nabierać siły w sercu i zbierać do kolekcji wiele wyzwań, których z pewnością będziemy się podejmować.

Na dziś Przyjacielu kończę opowieści tysiąca i jednej minuty, tymczasem zostawiam Cię z włączonym odtwarzaczem, w którym słychać gwiazdy, tym razem te śpiewające.

PS. … Orange is a Winner!

„Spodobało się Bogu przez głupstwo głoszenia słowa zbawiać wierzących”. (1Kor1,21b)