Zambia: Zaduszki pod afrykańskim drzewem

Wczoraj mieliśmy okazję uczestniczyć w afrykańskich obchodach Dnia Zadusznego. Tutaj bowiem w Dzień Wszystkich Świętych w kościele jest sprawowana normalna Msza św., natomiast w Zaduszki Msza św. odbywa się na pobliskim cmentarzu, graniczącym z buszem. Ołtarz został przygotowany pod drzewem dającym cień i schronienie przed palącym, w trwającej obecnie porze suchej, słońcem. Sceneria dla mnie niesamowita, momentami jakby nierealna. Słoneczko grzeje, pierzaste chmury suną po błękitnym niebie, ptaki śpiewają w najlepsze, wtórując dźwiękom bębnów, wszystko dookoła zieleni się, szumi, śpiewa, szeleści. Siedziałam na plastikowym krzesełku pod jedną z większych gałęzi ogromnego drzewa i doprawdy nie potrafiłam sobie wyobrazić, że mogłoby być inaczej. Zimno, śnieg, mróz, płaszcze, czapki? Przetwarzałam sobie w głowie ostatnie informacje z zimnej, prawdziwie listopadowej Polski. Po raz pierwszy pomyślałam sobie, że rzeczywiście jestem daleko od domu…

Msza św. planowo miała rozpocząć się o 14.00. Dotarliśmy na czas, a na miejscu… tylko garstka ludzi. Msza św. rozpoczęła się dopiero, kiedy zgromadziła się „spodziewana” ilość osób. Na zegarku było grubo po 14.30. Ale w Afryce czas jest dla ludzi, nigdy odwrotnie. Po Eucharystii ksiądz, w asyście ministranta targającego wielkie wiadro wypełnione po brzegi wodą, udał się w kierunku nagrobków. Wcześniej zatrzymał się przy drzewie, urwał gałązkę i przy jej pomocy święcił zgromadzonych i groby ich bliskich, suto polewając je wodą. Groby miały zazwyczaj postać uklepanych z ziemi kopców, często bez krzyża nawet, bez imienia, bez kwiatka. Gdzieniegdzie jednak, sporadycznie można było wypatrzyć pomniki, całkiem ładne i zadbane. To, co w pierwszym momencie rzuciło mi się w oczy, to miski, kubki i talerze poutykane w ziemię nagrobków. Jak się później dowiedzieliśmy, naczynia te należały do zmarłych osób. Zanim jednak znalazły się na grobie zostały przedziurawione. W jakim celu? Po to, by nikt ich nie ukradł. Dziurawe bowiem już do niczego się nie przydadzą…

Monika Laskowska, wolontariuszka w Kapiri Mposhi