Co łaska na wyprawę do Galerii Krakowskiej…

„I w pachnącą niedzielę pójdę” *

…wprawdzie nie za południcą, tylko gdzie indziej, ale poza tym wszystko się z pierwowzorem literackim zgodziło, bo i słońce ziemią kołysało, i chmury z nieba wytarło, i w ogóle było bardzo pięknie.

Niezręczną ciszę, na którą niektórzy zwrócili uwagę (i słusznie!) miałem zamiar przerwać już wcześniej. Skrobnąć coś o niedzieli misyjnej 12 lipca chciałem jeszcze w następującym po niej tygodniu, sam wpis miał nosić tytuł “Ta ostatnia niedziela”. Ale jakoś tak dużo i szybko podziało się przez te parę dni (koniec imprezy, początek imprezy, pożegnania, pożegnania), że ani się obejrzałem, a Ziemia obróciła się pod stopami dobre kilka razy… Parę rzeczy szczególnie chwyciło za serce, kilku przyjaciół znikło za horyzontem – jedni pożeglowali na inne kontynenty, za Ocean, lub trochę bliżej – inni zniknęli niestety zupełnie gdzie indziej i na dużo, dużo dłużej :(

No a co z tamtą niedzielą? Zaczęła się wcześnie, jeszcze przed 6 rano, i to spory kawałek od Pychowic, które miały być główną areną wydarzeń, bo w Jasienicy (ale to inna historia). Mieliśmy w pychowickiej parafii przeprowadzić animację misyjną – niezorientowanym śpieszę wyjaśnić, że jest to taki “live act” przeprowadzany podczas mszy świętych, połączony z opowiedzeniem zebranym wiernym o czymś (w tym przypadku o naszych wyjazdach misyjnych) i z innymi urozmaiceniami. Innymi słowy – wzorcowy przykład udziału świeckich w liturgii :)

Oprócz dwóch głównych “animatorów” (tj. sprawców całego zamieszania), czyli mnie i kolegi Andrzeja udział wzięli jeszcze:
– nasi przyjaciele z SWM (i nie tylko z SWM) – przez cały dzień w sumie 14 osób!
– ks. Jacek i ks. Józef z parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa,
– cala masa parafian,
– Duch Święty (co się rozumie samo przez się).

Pierwsza pozycja w tym dramatis personæ jest ogromnie ważna, bo nasi ludzie dwoili się i troili, żeby pomóc dwóm mocno zdezorientowanym “inżynierom misyjnym”. A było jak i w czym pomagać, bo włączaliśmy się w przebieg mszy, gdzie się dało – czytaliśmy czytania, śpiewali psalm i inne pieśni, modlili wraz z wiernymi, gadali, puszczali slajdy, oraz – last, but not least – zbierali datki do puszek :) Chcieliśmy się pokazać, jako SWM – i to się udało! Ogromne podziękowania należą się wszystkim z Was, ale ja największą chyba wdzięczność czułem do Mierzejki, która jak dyrygent dyskretnie czuwała nad wszystkim, i do Agaty, która przejęła na siebie całą stronę muzyczną.

Księża salezjanie z Pychowic też nam bardzo pomogli swoją gościnnością i otwartością – czuliśmy, że to była prawdziwa współpraca, a nie tylko “udostępnienie terenu”.

Pierwsza poranna msza była tylko rozgrzewką, w sumie przez cały dzień byliśmy na czterech, a właściwie pięciu – bo w jednym wypadku msze odbywały się jednocześnie w dwóch kaplicach, więc i my podzieliśmy się na dwa oddziały – “grupę operacyjną Kostrza” i “drużynę Bodzów”.

Nie zabrakło też paru kiksów i innych śmiesznych sytuacji. Gdy z dumą mówiłem naszym słuchaczom, że oto na ekranie obejrzą zdjęcia z miejsc, do których się wybieramy, rzutnik akurat pokazał ekipę SWM-u pod Galerią Krakowską. Podczas jednej z mszy udzielono sakramentu chrztu dwóm maluchom płci pięknej (swoją drogą, jest jakaś żeńska forma od “maluch”?). Kiedy więc, wraz z rodzicami chrzestnymi i resztą zgromadzonych wiernych powtarzaliśmy wyznanie wiary, obaj z Andrzejem wymamrotaliśmy z marszu powtarzaną chwilę wcześniej formułkę “wyrzekamy się” – a dokonawszy tego spontanicznego aktu apostazji, spokojnie modliliśmy się dalej :) Innym razem, moje zejście po stopniach ołtarza zakończyło się poślizgnięciem na dywaniku – lądowanie telemarkiem sędziowie ocenili na 4,5 punktu w skali 0-10.

Po całym dniu, zmęczeni, lecz rozluźnieni udaliśmy się z powrotem do Jasienicy. Ale jak już wspomniałem, to już inna historia.

~ ~ ~

Andrzej już w Ghanie, Dominika z Kasią już w Boliwii, tylko ja jeszcze w Polsce – sycę się ostatnimi dniami oglądania Krakowa i moich najpiękniejszych gór.

Tak oto drużyna “czterech pancernych i mamby” uległa (czasowemu?) rozproszeniu. Obawiam się, że mamba została ze mną…

~ ~ ~

*) Blogowy konkurs literacki nie przejmuje się słabą aktywnością czytelników, tylko brnie dalej z poczuciem, ze dopiero się rozkręca! Nagroda w tej edycji jest wspólne wykonanie cytowanej piosenki.