Boliwia: Jeden dzień w Tupizie

Kiedy  w Polsce dopiero rozpoczyna się nowy semestr, dla 32 podopiecznych Domu Dziecka w Tupizie rok szkolny w pełnym rozkwicie, a wakacje dopiero w grudniu.

Codziennie razem z Zosią, przed siódmą rano, nieco szczękając zębami z zimna (rześko, ok. 0 stopni) poganiamy starsze dziewczyny do wyjścia na zajęcia. Potem czas na przygotowanie do szkoły młodszych dzieci, zatem: czeszemy, poprawiamy mundurki oraz szukamy czerwonych muszek (obowiązkowej części szkolnej garderoby), które dziwnym trafem codziennie gdzieś odlatują. Na koniec sprawdzamy czy każde dziecko ma szkolny ekwipunek, czyli: czerwony i czarny ołówek, dwa długopisy, gumkę i strugaczkę – wręczamy deserek i kremujemy zmarznięte buźki  – tutejsze słońce wyjątkowo przypala nosy i policzki.

1

Gdy dzieciaki wrócą ze szkoły i zjedzą obiad, czas na odrabianie lekcji. Siostry przydzieliły nam po grupce dzieci, którym mamy pomagać w nauce. Pod moją opieką jest piątka uczniów: trzecio i czwartoklasistów. W międzyczasie pojawiają się maluchy z prośbą o zastruganie ołówków i starsze, którym pomagamy w angielskim czy matematyce. Obecnie jestem na etapie poznawania tajników boliwijskiego systemu dzielenia liczb, który średnio przypomina to, czego uczą w polskich szkołach. Nie poddaję się jednak, studiując wieczorami boliwijskie zeszyty poprzednich roczników.

boliwia_tupiza_amaj_dzieci_11

Po południu przeprowadzamy dodatkowe zajęcia – szczególnym zainteresowaniem cieszą się gry zespołowe na boisku. Dzięki środkom z konkursu Wolontariat Polska Pomoc mogłyśmy kupić sprzęt sportowy m. in. piłki. Już rozumiem dlaczego drużynom zagranicznym ciężko jest wygrać mecze na terenie Boliwii. Mimo, że uwielbiam góry, to i dla mnie wysokość powyżej 3 tysięcy metrów nie jest sprzymierzeńcem, gdy trzeba biegać w tę i we w tę.  Pomimo tego, z optymizmem patrzę w przyszłość, bo zadyszka z dnia na dzień jest coraz mniejsza. Niemniej, aby dorównać dzieciakom, które rozpiera energia, jeszcze sporo mi brakuje.

4

Wieczorkiem  razem z grupką najmłodszych czytamy bajkę przed snem. Gdy kończę ostatnie zdanie, dzieciaki wołają: „Señorita, jeszcze raz”. Kiedy żegnam się  i zamykam drzwi do pokoju, słysząc wyszeptane przez któreś z maluchów  „dobranoc” w polskim języku, utwierdzam się w przekonaniu, że codziennie coś musi mnie zaskoczyć. A to dopiero czwarty tydzień tutaj.

Pozdrawiam ciepło,

Ania Maj,

Boliwia, Tupiza