Ekipa

Każdy spotkany człowiek pozostawia jakiś ślad w naszym życiu. Zwłaszcza osoby, z którymi spędzamy dużo czasu, mają na nas wpływ, nasze samopoczucie a nawet decyzje. My nasz rok w Peru dzieliliśmy między innymi z ekipą pracująca na codzień w Casa Don Bosco i też z animatorami oratoriów. Te właśnie osoby chcielibyśmy przedstawić.

Ksiądz Fernando
Był naszym bezpośrednim szefem. Przyjął nas w Arequipie bardzo życzliwie. Martwił się o nas i troszczył. Bał się na początku, żeby nam dzieci za bardzo nie dokuczały. On już wiedział, jakie przywitanie mogą nam zgotować. Zawsze dobrze zorganizowany ale zapracowany. Ma chyba w naturze nieodpoczywanie i pracoholizm. Odpowiedzialny jest oprócz Casy Don Bosco także za grupy młodzieżowe, duszpasterstwo w szkole średniej, technicznej i w Majes. Dodatkowo pieczę sprawuje nad oratoriami. Nic więc dziwnego, że czasem zasypia na siedząco. Kocha bardzo naszych chłopców, ale miłością wymagającą. Gdy nie radziliśmy sobie z jakimś buntownikiem, zaprowadzaliśmy go na rozmowę do biura księdza. Chłopcy, łagodnie mówiąc, nie lubili tych spotkań. Mieli świadomość, że dyrektor w każdym momencie może ich usunąć z domu. Ksiądz poważnie traktował te nasze wizyty, z uwagą wysłuchiwał obu stron i szukał rozwiązania. Wiedzieliśmy, że możemy na niego liczyć i że on pyskacza szybko doprowadzi do porządku. Dawał nam dużą swobodę w działaniu, aczkolwiek gdy mu się coś nie spodobało, wyrażał niespodziewanie swoją dezaprobatę jak łopatą w łeb. Wspominać go będziemy zawsze jako życzliwego i pracującego z poświęceniem Salezjanina.

Ksiądz Andrzej
To nasz drugi szef. Był naszym dyrektorem w szkole technicznej, gdzie uczyliśmy pierwszej pomocy i angielskiego. Jak to na Salezjanów przystało również zapracowany maksymalnie. Prowadzi szkołę techniczną w Arequipie i w Majes. Swój tydzień dzieli więc między te dwa miejsca. Z głową pełną pomysłów, analizuje wszystkie możliwości i szybko zabiera się do realizacji swoich projektów. Przekonywująca i silna osobowość. Ze względu na zapracowany tryb jego i naszego życia w Arequipie spotykania mieliśmy raczej rzadkie, ale zawsze serdeczne.

Ciocia Marcia
Zadania cioci Marci po moim przyjeździe rozdzieliłyśmy między siebie. Ona jest jak mama w Casa Don Bosco. Opiekuje się chłopcami od 12 aż do 20. Żwawa, ruchliwa, zawsze uśmiechnięta i krzykliwa. Odpowiedzialna jest za porządek w domu, rozdawanie przyborów szkolnych i wyszykiwanie książek. Dzięki kobiecej ciekawości i intuicji jest na bieżąco w sprawach chłopców. Jeden rzut oka i wie, kogo brakuje przy stole. O chłopców się troszczy bardzo, czasem aż do rozpieszczania. Na pyskówki i nieposłuszeństwo już się w miarę uodporniła, aczkolwiek smutnieje natychmiast, gdy któryś z chłopaków mocno przegnie. To z nią z Casity mieliśmy najlepszy kontakt, zawsze kilka słów, jak się czujemy, z nią najwięcej analizowaliśmy zachowania wychowanków i to z nią udawało się wyskoczyć na imprezę na miasto.

Ciocia Marizol
Opiekunka socjalna Marizol to kobieta z żelaza. Twardy charakter i upór spawiają, że nie tylko dzieci ale też rodzice mają do niej duży respekt. W głębi serca łagodna i czuła. Niemalże cały swój czas poświęca na pracę w Casicie. Od 9 do 20 można ją spotkać w biurze. Jej zadania nie ograniczają się tylko do wizyt w domach i dokumentacji rozwoju dzieci. Ona organizuje wszystkie zajścia i imprezy, wizytuje szkoły, ochrzania za złe wyniki i chwali za dobre. Ona ustala menu w kuchni i zarządza zmiany w rozkładzie dnia. W sprawy wychowawacze również się angażuje. Nie jest przy dzieciach cały czas, ale przychodzi do klasy sprawdzać zeszyty i daje trafne wskazówki chłopcom, jak mogą poprawić swoje zachowanie. To do niej chodziliśmy, gdy mieliśmy jakieś wątpliwości organizacyjne i oprócz tego czerpaliśmy z jej poczucia humoru.

Psycholog Jesus
Jesus przychodził do domu popołudniami na cztery godziny. Miał utrudnione zadanie, bo musiał wbić się w rytm dzieciaków w połowie dnia. Nie jest łatwo złapać kontakt, gdy jest się cały czas, a co dopiero w jego przypadku. Nie poddawał się jednak niepowodzeniom i cały rok podejmował próby zbliżenia się do chłopców. Organizował im spotkania w grupach na różne tematy i też rozmowy indywidualne. Ze względu na trudności w pracy grupowej, skupił się później bardziej indywidualnej. Szczęśliwy mąż i ojciec dwójki dzieki. Chłopcy, widząc przykład jego rodziny, mówili mi, że chcieliby w przyszłości też zbudować coś podobnego. Mimo zmęczenia zawsze angażujący się i chętny do rozmów.

Soledad
Pierwsze co rzuca się w oczy to jej nieprzeciętna uroda. Nikt nie przejdzie obok niej obojętnie. Po bliższym zapoznaniu można zobaczyć jej dobre serce i pracowitość. Do południa pracuje a wieczorami się uczy. Z nią w trójkę organizowaliśmy sobotnie oratorium. Zawsze przygotowana i pracowita. Łagodna ale też wymagająca w stosunku do dzieci. Mieliśmy bardzo podobny sposób myślenia jeśli chodzi o wychowanie naszych oratorian. Chcieliśmy zawsze mieć przygotowane coś ciekawego, nowe zabawy, interesujące tematy, jednak z uwagą, żeby nie rozpuścić dzieciaków, żeby nam po prostu nie weszły na głowy. Po roku stała się naszą najbliższą peruwiańską przyjaciółką.

Laura
To jest chodząca energia. Od lat pracuje w oratoriach. Jest świetna w animacji grup młodzieżowych i gotowaniu. Jak coś się jej nie spodoba to bezpośrednio bez krępacji wyraża swoje niezadowolnie w taki murzyński sposób, śmiesznie ruszając głową przy mówieniu. Szybko nawiązuje przyjaźnie, lubi imprezy i dobre jedzenie. Była naszą nieoficjalną przełożoną jeśli chodzi o oratoria. Nieoficjalną, bo chociaż nie jest szefową, to właściwie z nią załatwia się większość kwestii i to ona najbardziej się angażuje. Uwielbiałam z nią rozmawiać, wyżalić się i pośmiać.

To tylko część osób, z którymi współpracowaliśmy. Oczywistą sprawą jest, że mieliśmy spięcia z każdą z nich, raz mniejsze, raz większe. Nie przeszkodziło nam to jednak zbudować z nimi dobrych i mam nadzieję trwałych relacji. Pomimo różnic kulturowych to między innymi dzięki nim czuliśmy się jak u siebie. Niewątpliwie będzie nam ich brakowało.